21 grudnia 2008
dziś wyjątkowo mroźny dzień w Suonenjoki, prawie dwadzieścia stopni poniżej zera, a mój pies domaga się wyjścia na zewnątrz.
zrezygnowany ubieram kurtkę, dopełniając tym samym mój ubiór, łapię za smycz powieszoną przy drzwiach i wołam swojego husky.
przybiega od razu, gotowy do wyjścia.
przynajmniej on.
"tato, wychodzę!" - krzyknąłem w głąb mieszkania.
nie usłyszałem odpowiedzi, właściwie na nią nie czekając i z grymasem niezadowolenia otworzyłem drzwi.
o dziwo, nie wiało.
tyle dobrego, pomyślałem kierując się w stronę pobliskiego parku.
mijając jego furtkę, spuściłem psa ze smyczy, który wystartował przed siebie jak strzała.
zawsze czekał na tą chwilę z niecierpliwością, uwielbiał tarzać się w śniegu.
stanąłem przy najbliższym drzewie i wyciągnąłem telefon.
wykręciłem numer Agaty.
po pięciu sygnałach usłyszałem pocztę głosową.
westchnąłem głośno, wiedząc że nikt mnie nie słyszy i zakląłem soczyście.
"kurwa!"
nie odbiera ode mnie telefonów od dłuższego czasu.
na mejle nie odpowiada, na skype nie widziałem jej od trzech tygodni.
idiota, pomyślałem.
na pewno ma kogoś w Polsce, przecież to takie oczywiste, kiedy dzieli nas taki kawał.
1600 kilometrów robi swoje.
aczkolwiek darzyłem ją zaufaniem.
byliśmy ze sobą prawie dwa lata.
ale w pewnym momencie wydarzyło się kilka rzeczy na raz i zbyt szybko jak dla mnie.
rozwód rodziców, moja przeprowadzka do ojca, do Finlandii, rozłąka z Agatą...
kochałem ją, ale gdzieś głęboko w podświadomości wiedziałem, że to nie przetrwa.
gwizdnąłem na psa, który pojawił się w polu widzenia dłuższą chwilę później.
zapiąłem smycz i wyszedłem z parku.
przypomniałem sobie, że miałem kupić karpia na jutrzejszą wigilię, którą spędzimy w doborowym towarzystwie - to jest ja, ojciec i Nero.
w styczniu jadę do Polski, do reszty rodzeństwa, w końcu ich zobaczę.
zobaczę również Agatę.
jednak mój zdrowy rozsądek podpowiada mi, abym przygotował się psychicznie, bo te spotkanie może nie być jednym z najmilszych.
na pewno takie nie będzie.