kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, o mało nie przewróciłam się o własne nogi.
byłam strasznie podekscytowana ale i wystraszona.
przecież minął ponad rok.
rok bez poranków z nią, z romantycznymi kolacjami...
tęskniłam.
teraz czuję, jak bardzo.
niepewnie otworzyłam drzwi.
kiedy ją ujrzałam, zaparło mi dech w piersiach.
nigdy się tak nie ubierała.
a dzisiaj...
miętowa sukienka, subtelne sandałki w kolorze złota, delikatny zegarek, naturalny makijaż.
była perfekcyjna.
uniosła wzrok i uśmiechnęła się nieśmiało.
"wejdź, proszę."
rozejrzała się po wnętrzu.
"trochę się tu zmieniło od czasu, kiedy..." - urwała.
"od czasu kiedy cię rzuciłam, tak." - dokończyłam za nią. - "proszę, rozmawiajmy o tym otwarcie."
skinęła głową i zajęła miejsce na sofie.
JEJ miejsce.
przyniosłam z kuchni kieliszki i butelkę wina.
kiedy nalałam płynu do szkła, sięgnęła po swój i wypiła zachłannie zawartość.
zdziwiona napełniłam kieliszek ponownie.
tym razem spokojnymi łykami zgłębiła degustację.
kiedy zauważyła moje spojrzenie rzuciła przepraszająco - "tamten był na odwagę."
zaśmiałam się cicho.
usiadłam obok niej i malutkimi łyczkami sączyłam wino.
kiedy uniosłam wzrok i nasze spojrzenia się spotkały, zamarłam.
ona patrzyła tak tylko w nielicznych sytuacjach.