Moje łzy nie były nawet słone.
Stoi tak od kilku tygodni, jeśli nie miesięcy. Nie jestem w stanie go zagospodarować, przelać siebie. Każdy pomysł wydaje się być błahy, średnio ciekawy, mało angażujący. Boję się, że efekt końcowy nie będzie zadowalający - więc stoi i czeka. Mogłabym spróbować, a jeśli pomysł uznam za zbyt małostkowy, zamaluję całość i zacznę od nowa.
Ale to już nie będzie ten sam czarny, to nie będzie to samo płótno.
Więc stoi. Patrzy na mnie codziennie, a ja na nie.
Myślałam nad złotem, zielenią, może błękitem - bo z czarnym wszystko gra, ale równie dobrze może go przytłoczyć zbytnia ilość barw. Chęć przekazu może minąć się z wizualną koncepcją.
2022 testuje mnie od samego początku.
Może po prostu zostawię w spokoju czarne płótno. Może jest dobrze tak jak jest. Może za bardzo chcę coś namalować, zakryć czarną otchłań, toń ciszy. Może już nie potrafię malować, a moje dzieła są zbyt odtwórcze?
Kupiłam czarne płótno. Czy to aż nie zbyt ugodowe? Może postawię na środku białą kropkę i każę światu zgadywać jaka jest koncepcja, a jeśli jakaś chwyci mnie za serce, uznam, że taki właśnie był plan. Że to smutek, radość, góry i morze. Szum wiatru, las i grzyby jesienią. Szukaj w tym czego chcesz, ale dla mnie to już zawsze będzie tylko czarne płótno, mówiące wszystko i nic.
Niedawno usłyszałam, że sztuka nowoczesna jest głupia. Że nie mówi nic, a jedynie głośno krzyczy: "Patrz na mnie! Nie musisz mnie rozumieć, masz mnie kupić!".
Że sztuką są realistyczne obrazy niczym pocztówki - landszafty - kurwa mać. Uważam, że sztuka to to co gra Ci w sercu. Sztuką również można nazwać codzienne radzenie sobie z rzeczywistością. Z jaką gracją dziś manewrujesz między lukami prawnymi. Szukasz jedynie spokoju, a ostatecznie znów zderzasz się ze ścianą.
Ale - mam czarne płótno i nie mogę go zrozumieć.