Cudowny, ukochany, najbliższy spośród wszystkich festiwali memu sercu Jarocin<3
Jest pierwsza w nocy, z czystego rozsądku powinnam iść spać, bo jutro znów do Wrocławia i znów będę przymykać oczy i męczyc się okrutnie - a jutro aż cztery filmy, w tym pierwszy o 10, pociąg do Wro o 7.30, a spowrotem o 21.40. Męczarnia. Ale warto. Naprawdę. Czuję tą atmosferę całą sobą, a jak wiadomo, jestem uzależniona od kina.
Szkoda tylko, że chodzenie po Wrocławiu to niewyobrażalne katusze dla mnie jako osoby, która w tym mieście zostawiła w styczniu krwawiący ochłap serca. Boli do tej pory. Jak jasna cholera. A teraz tym bardziej.
Od tygodnia prawie nie bywam w domu. Ale wakacje chyba własnie takie powinny być. Nie, naprawdę, nie jest najgorzej. Najgorsza jest tylko perspektywa niewiadomej przyszłości w Łodzi.
W perspektywie jeszcze tydzień Nowych Horyzontów, być może OFF fest, przeprowadzka (na razie nawet nie wiadomo gdzie O.o), powrót na stare łódzkie śmiecie, a potem trasa jesienna (w tym roku jak na razie trzy koncerty<3). A ja tęsknię. Choćby za życiem Shane McCutcheon, ale żeby cokolwiek się działo i żebym miałą o kim ciepło myśleć.