Wybaczcie, ale napisze tu to samo co na asku, bo nie mam czasu na pisanie osobnej notki ;D
Co mogę powiedzieć o wczorajszym dniu? Jeden z najlepszych w tym roku.
KONCERT HAPPYSADU!
Łódzka Dekompresja. Cudowna ekipa.
Od początku.... Zajechaliśmy na miejsce dużo za wcześnie, więc poszliśmy do maka xd Potem pod klub zawitała Natan *.* wpuścili nas do środka, kupiliśmy bilety i ustawiliśmy się od razu pod samymi drzwiami. Przyjechała Justynka <3. No i wreszcie otworzyli. Pierwszy rząd pod samą sceną nasz, taak! Na początek Cuba de zoo, wspaniali wspaniali front taki seksowny....;D pograli z godzinkę i wreszcie przyszedł czas na to, na co wszyscy czekaliśmy. happysad wchodzi na scenę i ludzi ogarnął dziki szał. Zaczęli od tytułowej piosenki ostatniej płyty i wtedy pierwszy raz poczułam co to znaczy stać przy samych barierkach. Pogo, które działo się zaraz za mną tak napierało na ludzi z przodu czyli na nas, że te barierki wbijały się w żebra z niewiarygodną siłą xd Ludzie w glanach rzucający sie na fale też solidnie nas poobijali xd Te emocje, ta muzyka, oni..to wszytko nie do opisania. Chyba pisze nieco chaotycznie, wybaczcie, ale właśnie wczoraj spełniło się jedno z moich największych marzeń. NAPRAWDĘ STAŁAM METR OD KUBY! nie...nie dociera to do mnie. Na żywo są milion razy lepsi xd Do teraz czuję w żołądku te basy,perkusje no nie do opisania. Jednocześnie chce mi się skakać ze szczęścia i płakać, bo to już minęło ;c Teraz byle do następnego koncertu.
Czystym sercem mogę powiedzieć, że pokochałam Łódź. Wcześniej kojarzyła mi się z meetingami teraz jeszcze z koncertem. Żadne inne miasto nie kojarzy mi się tak dobrze.
+jak obejrzałam się rano w lustrze to stwierdziłam, że wyglądam jakby mnie ktoś pobił xd fioletowe pręgi na rękach, poobijane kolana, sinaki na żebrach, nawet na głowie mam siniaki xd