Ostatnio sobie tak myślałam (tak, to nowość) i doszłam do wniosku, że moje umiejętności dotyczące tzw. palenia mostów osiągają najwyższy level. Najpierw wszystko mam gdzieś, a dopiero później zdaję sobie sprawę, jak już jest za późno, że jednak trzeba było włożyć w coś troszkę serduszka, siebie i zaryzykować. Nie ma się tu co cieszyć, ale płakać też nie będę, bo trzeba być twardym nie miękkim hehe. Co nie zmienia faktu, że trochę przykro zburzyć coś i nie mieć szansy tego odbudować lub zastawić sobie tak drogę, że nie ma szansy na powrót, tym bardziej, że jak powszechnie wiadomo najbardziej docenia się po stracie.
Do odważnych świat należy, a ja tak często nie ryzykuję, bo tak jest po prostu łatwiej.
P.S. Pogoda zdecydowanie nie jest moją przyjaciółką.