W bilansie i ćwiczeniach nic się nie zmieniło.
Byłam u znajomego na plotach,dawno się tyle nie naśmiałam.
Obejrzeliśmy 'Potwory i spółka'.
Dziś wracam do akademika.
Od jutra znowu maraton szpiralny.;/
Powoli mam tego dość,ale cóż,taka będzie moja praca.
Do śmierci pacjentów chyba nigdy nie przywyknę,chyba,że zostanę zimną suką;/
Tego bym nie chciała,ale cóż...
Piątek,7.00. Wszyscy jesteśmy już na oddziale. No to poranna toaleta i ścielenie łóżek. Idę na koniec oddziału pomłóc dziewczynom. Zaglądam na jedną salę i co zastaję? Łóżka,materac przeciwodleżynowy i na nim pani Krysia w czarnym worku. Nogi się pode mną ugięły, momentalnie zrobiło mi się słabo i gorąco. Na sali, za parawanem pozostałe dwie pacjentki w ciężkim stanie, z którymi kontakt jest ograniczony. Myślę 'Dasz radę,Dori'. Poszłam na inne sale. Ok dwie godziny póżniej na oddziale pojawiają się pracownicy kostnicy z metalowym stołem na kółkach. Oboje w rękawiczkach. Wypełniają jakieś ostatnie formalności i zabierają panią Krysię. Nogami do przodu. Niewiele później dowiedziałam się, gdzie w tym zakichanym szpitalu jest kostnica...Ehh...
Do dziś mnie trzęsie. A Jupi mówił 'Przyzwyczajaj się, na internie zgony to będzie codzienność'...
Pomóżcie dziewczynki, jak mogę przejść ze śmiercią do pożądku dziennego,jak mam z tym żyć?!
Dobranoc:*