Mój kochany najlepszy przyjaciel.. pies. Tak, pies.
Tekst poniżej nie dotyczy psa, bardziej chodzi o człowieka..
Tego dnia słońce grzało mocniej, niż jakiegokolwiek innego dnia wakacji, ptaki ćwierkały jakby głośniej, niż zazwyczaj a niebo było tak błękitne, jak jeszcze dawno nie było. Ale to nie był dobry dzień. Przynajmniej nie dla niej. Wstała, ubrała się, zjadła śniadanie. Tak, jak codziennie. Wyszła na spacer z psem. Wróciła, chwyciła plecak, parę groszy na znicze i wyszła. Droga na cmentarz nie była długa. Nie przy tej muzyce. Tej muzyce należącej do Nich. Wysiadła z autobusu. Przemaszerowała przez ulicę, zatrzymała się przy najmniejszym stoisku z kwiatami, kupiła znicze. Zielone, to Jego ulubiony kolor. Szukała alejki, nigdy nie była w stanie pamiętać numerka, nie lubiła tego. Dla niej było dziwne przypisywać jakieś literki i cyferki zmarłym, takie traktowanie ich jak teczki z papierami w szafkach u lekarzy. Znalazła. Zapaliła znicze, usiadła przy grobie. Nie było ławeczki, rzadko kiedy była. Zaczęła mu opowiadać o minionym czasie. O tym, jak jest źle, jak potrafi być cudownie i o tym, że przyjaciele w tych najcięższych chwilach nie zawodzą, są wiernymi słuchaczami. Tak, jak On. Zaczęła płakać. Po pół godzinie i trzech babciach przechodzących przez alejkę wstała, pożegnała się i wróciła do domu. Była zła. Na siebie, na ojca, na przyjaciela. Na wszystkich i wszystko. Sięgnęła po nóż. Był ostry, sprawdziła. Już była blisko, tak blisko śmierci a jednak zrezygnowała. Co by jej to dało.......