Widzę, że coś umyka z mojego umysłu. Chwila po chwili, stróżkiem wypływa świadomość rzeczywistości, rzeczywistej, realnej przeszłości. Usilnie łapię coś, co immanentnym ruchem uchodzi z mojej świadomości.
I mówię o tym tak. beznadziejnie tak. Jakby nie było to warte czasu, który niewątpliwie wymknął się spod kontroli. Razem z kontrolą, która też mi się wyknęła... Może ja właśnie staję się pustą przestrzenią, z której uleciało całe życie, której nie da się niczym wypełnić, bo straciła resztki człowieczeństwa ? Może jestem czystą tablicą, białą kartką, która czeka na zapisanie ? Nie wiem.
Mimo tego, że moja bańka z uczuciami pękła, a cała jej gorycz rozlała się po moim ciele i wypala mnie w każdym calu... czuję, że nie czekam na ukojenie. Może dlatego, że wybrałam siebie. To jest przynajmniej inwestycja, która zawsze się opłaci, przyniesie zyski i nie wymaga RYZYKA, z którym żegnam się na kilka pięknych lat...