'Bardziej niebezpieczni są przyjaciele w swej zdradzie, niż wrogowie w swej konsekwencji...'
Co kieruje ludźmi, by jednego dnia być przyjaciółmi razem konie kraść, a następnego nawet nie spojrzeć na tą osobę, czy witając się odwrócić się w inną stronę i nie patrzeć w oczy. Pomyślałoby się, że takie rzeczy są następstwem jakiejś wielkiej zdrady, bo nawet nie kłótni. Ale co, kiedy to tamta druga osoba zawaliła...? Wyciągałeś do niej rękę, dawałeś szansę... Chciałeś, żeby była szczęśliwa, pomóc... Ale pewnego dnia coś w Tobie pękło. Nie można non stop jak ten ogon zapierdzielać za tą osobą i starać się ją uszczęśliwić, kiedy leje na Ciebie. Dajesz sobie spokój i dopadają Cię myśli, czy dobrze postępujesz. Przecież ta osoba wiele dla Ciebie znaczyła. Jasne, nigdy już jej nie zaufasz tak jak kiedyś, ale jesteś zdania, że należy dać każdemu drugą szansę. Spotykasz się przypadkiem i zonk- znów czujesz się jak śmieć. Trapi Cię, co się do jasnej i ciemnej dzieje. Olać, dalej próbować!? Przecież to jak walka z wiatrakami. Ale dostajesz telefon. Słyszysz, że ma problem... Oferujesz pomoc, wyciągasz dłoń, starasz się podnieść i opatrzyć jej rany. Koniec końców z niej korzysta i na dowidzenia, zero pożegnania... ani dziękuję, ani pocałuj mnie w dupę... ale spoko... na koniec i tak usłyszysz, że to byłeś tym złym, niewiernym i wstrętnym... Może za wiele od siebie wymagamy...?