w natłoku zdarzeń dnia codziennego nie przyjmuję tak wagi do otaczających mnie zmartwień.
lecz weekend , dwa [ prawie ] wolne dni to czas , kiedy mając chociaż chwileczkę na zastanowienie się nad tym
co robię i czy robię to dobrze daje mi od razu powody do rozmyślań na przeróżne tematy.
zazwyczaj wiąże się to z tym, że pamiętam o wszystkim co złe, co przytafiło się właśnie mi, co mnie się nie podoba w zachowaniu pewnych osób itd. jak już kiedyś pisałam, do jednego problemu dorabiam kolejne miliony, tylko po to by temu jednemu nie było samotnie. męczy mnie to. męczy mnie świadomość tego, że od dłuższego czasu nic nie dzieję się na dłuższy okres czasu zadawalającego mnie. to przykre, jakby nie było. ile można żyć ciągle zamartwiając się o siebie, o swoje miejsce w czyimś życiu ..
to tak, jakby nadeszła zła passa, którą trzeba przerwać, trzeba zakończyć, raz na zawsze, bo tak się nie da normalnie funkcjonować .
brakuje mi coraz częściej sił, a przede wszystkim nadziei na to, by zmienić cokolwiek w otaczającym mnie świecie. żeby zrobić jakiś krok ku temu, by w końcu było dobrze, a przecież może tak być. wystarczy chcieć, czy nie tak ?
tymbardziej jeżeli chodzi tu o przyszłość. przyszłość dwojga ludzi.
ps. wyczekuję 3o.1o , kochanie.
to moja jedyna nadzieja .