Wcale nie jest tak, że nie mam komu się żalić. Nie chodzi o to, że nie mam komu płakać na ramieniu.
Myślę, że przez tak długi czas samotności wewnętrznej nauczyłam się to wszystko w sobie stłumić. Potrafię żyć z tym w środku. Do bólu jaki sprawia mi to wszystko też zdążyłam się przyzwyczaić.
Jak to jest, że niektórzy ludzie są za szczęśliwi, a innym tego szczęścia tak bardzo brakuje? Dlaczego mając przy sobie tylu wspaniałych, kochających mnie ludzi, nie potrafię dostrzec Ich szczęścia i dzielić go z Nimi?
Nie samo nieszczęście mnie tak boli.. Rani mnie moja bezsilność i coś co nazywam psychicznym kalectwem.
Oni kochają mnie i owszem - ja kocham Ich. To mi jednak nie wystarcza.. Potrzebuję czegoś więcej, by móc poczuć się szczęśliwą i w pełni oddaną.
W tej chwili jednak nie potrafię zaufać, zapomnieć.. Wolę to wszystko kurczowo trzymać w sercu, niż wyrzucić to z siebie.
To takie niesprawiedliwe..