Dzisiaj wiatr ganiał pomiedzy krzyżami, jakby zdenerwowany, przez co trochę groźny. Uparcie docierał wciąż do myśli i rozganiał je natarczywie. Od rana chodzę osowiała z twarzą pozbawioną uczuć. Wszystko się ulotniło. Zostałam sama z pustym sercem.
I niebo było dzisiaj inne. Zupełnie spokojne. Patrzące pobłażliwie na ludzi, którzy starali się uparcie wlepiać spojrzenia w nagrobki, a nie różnorodnie ubraną gawiedź. Ale jednak każde oko zwieszało się na pani w wysokich szpilkach i panu z eleganckim krawatem oraz męską siwizną. Lub też pani w strojnym kapeluszu i młodym mężczyźnie w odważnej skórze i długich, puszystych jak lisi ogon włosach.
Tysiące dusz chodziło dzisiaj chodnikami i swoimi martwymi oczami uparcie wpatrywało się w 'ludzi', jakby chciało na siebie zwrócić uwagę. Każdy był jednak zainteresowany sobą lub też osobą właśnie mijaną. Nikt nie przejmował się 'innymi', którzy przecież nagminnie dzisiaj byli pośród nas. Więc cisi spowrotem wrócili do swoich, tak samo zupełnie przeźroczystych, jak oni sami domostw. Zasiedli przed telewizorem, nogi leniwie wyciągnąli przed siebie i chwilowo rozłożyli gazetę, udajc, że czytają, aby za chwil kilka smacznie chrapać z głową samoistnie odchyloną do tyłu i śliną, rówie leniwie skapujacą na ramię z niedomkniętych ust. Udając również, że nic się nie stało.
Tylko jedno pytanie plącze się po głowie? Ile jeszcze to będzie trwało?.. Niepewność jest gorsza od pewności. Nawet gdy pewnym się jest tej okropnej prawdy.