Chodzę ulicami bezwiednie, przestałam się śpieszyć. Świat zatrzymuje się w kadrach. Ludzie mijają mnie, trącają barkami, biegną, miny mają stęrzałe, niedostępne, zmartwione, pełne nienawiści, protestu wobec świata, buntu, trochę pychy. Jedni patrzą
w chodnik (niezwykle swoją drodą interesujcy), jedni umykają wzrokiem na zaspane okna, dymiące kominy i dachy budynków, szukając tam pewnie swojego zbawienia. Jeszcze inni łypią zajadłym wzrokiem na mijanych sobie pobratyńców, jakby wzywali ich na pojedynek. Są jednak jeszcze tacy, których oczy parzą na to, co namacalnie nie istnieje. Patrzą na wiatr. Patrzą na anioły, które jak Bóg przykazał, opiekuńczo drepczą za swoimi człowieczymi podopiecznymi. Patrzą na dzwięki miasta. Patrzą, słuchają, czują. Idą krokiem równym i miarowym. Ręce mają w kieszeniach, lice i nosy rumiane od zimna. Z ciężką torbą, plecakiem, teczką.
Mijam ich i zaglądam im w rozbiegane ślepia. Oni nie patrzą na mnie. A ja patrzę na nich i nie ukrywam się z tym, że każdego z osobna mijanego brata jestem ciekawa. Jestem ciekawa, co mówi jego twarz, jaki odcień mają jego oczy. Niech ktoś spojrzy, wyśle niemy impuls, że czuje ten swiat, że stąpa po tym własnie chodniku, że ma poczucie swojego istnienia, że w końcu przecież też kocha i nienawidzi, że czuje! Bo ludzie nikną, patrząc
w ten chodzik (stale tak interesujący!). Ludzkie oczy są bardziej ciekawe, od szarych, zdychających od smogu i brudu budynków, które jeszcze przecież będą stały długo, nic nie czuły i milczały. Milczały! A ludzkie oczy mówią, wręcz krzyczą.
Ktoś właśnie trącił mnie lekko, przechodząc obok. Przelotnie spojrzał na mnie niemym, niczego nie mówiącym, obojętnym obliczem. Popatrzyłam na jego nabormuszony profil. Pognał dalej. A ja chciałam krzyknąć do jego pleców - przecież jestem tu, przecież stąpam po tej naszej Ziemi, obudź się, zacznij czuć! - krzyczały jednak tylko moje oczy.
Gdyby w nie spojrzał, usłyszałby co mówię.