Wychylam nogę, nieśmiało posuwam stopę do przodu. Dziurawy, obdarty but stawia lekki opór, zbiera kamyki pod podeszwą. Kamyki kłują mnie w stopę, wpadają przez pęknięte szwy do środka. Wstyd. Powtarzam czynność, nic się nie zmienia. Stawiam kolejne kroki, jakże niepewne, jakże kruche. A wyglądam tak, jakbym kroczyła twardo, jakby nic nie było mi straszne. Wstyd. Rozglądam się po twarzach, są takie piękne i tajemnicze. Odczytuję emocje z oczu. Uważam, by nikt nie spostrzegł mego ciekawego wzroku. wstydwstydwstyd. Tak bardzo chciałabym mówić swobodnie. Poslugiwać się słowami z wielką mocą, śmiało i bez trudności. Opowiadać i wyrażać emocje. Może nawet nie musiałabym być błyskotliwa i zajebista, może wystarczyloby mi zwyczajne mówienie, bez jąkania.
Każda konfrontacja niesie ze sobą poźniejszy wstyd. Wstyd jest na tyle silny, że biję się po głowie. Chowam się i uderzam po ścianach. Wbijam paznokcie. Nerwowo wsadzam dłonie do kieszeni i szukam kluczy. Szukam, szukam, szukam, znajduję. Wbijam. Wszystko to w ukryciu.Wszystko to we mnie. Ptaszysko wewnątrz mnie szarpie się za każdym razem. Niewidzialnie uderzam głową o ściany. Ptaszysko trzepocze skrzydłami. Rani mnie. Rani mnie to, kim jestem.
Kochaj mnie.
Brown eyes. Oczy tak przejrzyste. Wpatruję się w nie, potrafię dostrzec wszystko. Potrafię dostrzec każdy epizod życia, każde zdarzenie. Jednocześnie to wszystko jest otoczone tajemnicą, której nie mogę zrozumieć. Oblane głębią brązu, który zakrywa wszystko. Zupełnie jak w geologii - trias, jura, kreda. Widzę każdą warstwę, ale. Wstyd.