Jestem odrobinę w plecy. To z jakies trzy dni temu.
Nareszcie. Tomek. Spontaniczny i bez kombinowania. Zjadłam śniadanie i koło 12-stej wybraliśmy się spacerkiem do parku Saskiego. Niby dwa przystanki, ale to przecież tak bliziutko. Poopalaliśmy się z godzinę. Miałam czytać, ale w sumie cały czas sobie swobodnie dyskutowaliśmy. Dawno tak nie było. Tęskniłam za tym bezinteresownym Balą.
Chwilę po tym jak wybralismy miejsce na samym środku pobliskiego trawnika, obok usadowili się jacyś dwaj żule z koszulkami przewieszonymi przez ramiona. Tacy koło 30-stki. Mój ulubiony typ żula. Mam całą osobistą klasyfikację... Nie można pominąć tego zjawiska mieszkając w Warszawie. Nie wspominając o tym, że to plaga. Nauczyłam sie już z nimi obchodzić i radzę sobie całkiem nieźle.
Już wybierając miejsce uśmiechali sie obleśnie. Starałam się za bardzo w niech nie wpatrywać. Ciężko mi. Mam problem. Uwielbiam gapić się na ludzi. Każdy jest taki wyjątkowy. Głupie. W każdym bądź razie... Cały czas na nas patrzyli, aż w końcu zebrali się i podeszli. Spytali Balę o papierosa. Mam już gotowa minę. Tzn zanim zdążył podejść bliżej wiedziałam, że o papierosa chodzi...
Szybka akcja, Bala jak ma to daje. Ja wymiękam. Znika spojrzenie pełne pogardy, potem chwila politowania i na koniec juz usmiech. Żul odchodząc chwali Balę, tak po męsku, że ma świetną dziewczynę (chodziło o mnie...). Uśmiecha się jakby gratulował bratu narodzin pierwszego dziecka. Dodaje jeszcze kciuka. Stoi tak z tym OK nade mna pochylony. Usmiecham sie i kiwam znacząco głową, żeby już sobie poszedł. Za nim kryje sie kolega potakujący na jego pochwały. I tak stoja nad nami dwa żule...
Później podszedł już tylko jeden (przypuszczam, że ten mnie j pod wpływem) z malutkim bukiecikiem kwiatków koniczyny. I co? No, usmiecham się z politowaniem i kiwam głową, żeby już sobie poszedł. Na prawdę świetna dziewczyna...
Znikają na chwilę z horyzontu, żeby wrócić, pożegnać się (zbierali sie widocznie) tym razem przychodzą z gałązką różyczkową. Nawet się nie rozglądałam. Rzuciłam tylko od niechcenia, że na pewno z pobliskiej rabatki zerwali te żółte róże. Tylko rabatkowe pachną tak ślicznie. Sami stwierdziliśmy, że na nas juz chyba pora. Podnosimy się. Nie muszę chyba pisać co znajdowało się wszędzie dookoła.
Tylko czekaliśmy, aż podejdzie do nas jakaś babcia i okrzyczy za kradzież parkowych kwiatów. Zdążyłam poodrywać płatki zasypując cudownie ściezkę.
Potem przez pl. Grzybowski, przez drzewka,cudne oczka wodne, schodki no i pasaż handlowy do Biedronki po sok marchwiowy. Bala stwierdził, że rozpoczyna kurację. Na poważnie. Wieczorem wrócił z jakimiś kapsułkami B-karotenu? Ładnie:))
Wieczorem kontrola. Rezultat: Bala - burak, ja tylko z tyłu. Dzis już piękna opalenizna. Dla utrwalenia przydałoby się powtórzyć. Pogoda niestety nie ta.
Co do aktualnych... Dzień po zabiegu prawie umarłam... Mieszkam na 6p. nie uzywam windy, bo... Nie wiem. Schody wolę. Kręciło mi się w głowie. Bóle nie do zniesienia. Już nawet zaczęłam popłakiwać wieczorem. Przestraszyłam się. Nie powinno byc niczego takiego. Ola ze mna porozmawiała. Była taka opiekuńcza. I tak jest mi przykro, że ejstem z tym sama, że musze byc za siebie odpowiedzialna, że tej drugiej strony juz nie ma. W sumie niegdy pod tym wzgledem nie było. Na szczęście wszytko się wyjaśniło. Jak zwykle nie sprawdziłam kalendarza w notesie... Koszmar. Nauczka na całe życie...
Płyta: Czysta Brudna Prawda. Nie muszę pisać czyja.
Użytkownik anca91
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.