Nie cierpię uczucia tylko, ale jednak nietylko. To chore, poronione i nienormalne. Człowiek się gubi, dziwnie zachowuje, myśli i odcina od świata, bo nie może odnaleźć się w stercie nieopisanych, zaśmiecajacych go uczuć. Tak, doszłam do etapu, że mnie to zaśmieca. Czemu? Bo mnie to ogranicza. Ogranicza moje zachowanie, reakcję, zaczynam się stawać kimś kim nigdy nie byłam. Kiedyś nie musiałam się zastanawiać trzy razy nadtym co zrobię czy powiem, tylko się działo. Działo się i było to zupełnie naturalne. Teraz ucieka od normalności. I chodzę, i oddycham, i uczę się, i rozmawiam, i piszę, i myślę wciąż napiętnowana echami i uczuciem tylko, ale nietylko.
Nie mam doła, o nie. jest mi w miarę okej. Niewiarygodnie okej.
Piszę, o bogowie, znów wzięłam się za pisanie i to chyba wprowadza mnie w stan niejakiego komfortu. I to jest dobre.