Byłam sobie raźnie i wesoło na "Sali Samobójców". Film wyszedł typowo polsko - zajebiście się zapowiadał, wszyscy się najarali, a tak naprawdę wcale nie wyszło to dobrze. Jeszcze chwilę po obejrzeniu filmu miałam uczucia mieszane, ale po dłuższym przemyśleniu zwanym powrót tramwajem do domu stwierdziłam: kiepski. Zacznijmy od tego, że wszystko zostało wyolbrzymione strasznie. No i niektóre sceny w ogóle nie trzymały się kupy. Film o samotnym, smutnym, bogatym emodzieciaku, który rodzinę i przyjaciół odnajduje sobie w świecie wirtualnym. Niczym nie zaskakuje, prócz może dwóch scen też nie bawi, a zawodzące płacze i krzyki głównego bohatera tak mi zepsuły pogląd na niego, że nawet nie szło się wzruszyć czy chociażby poruszyć. Może 3/10. Jedyne co, to chłoapk grający Dominika nadrabiał trampkami - kto jest bardziej spostrzegawczy i myślący to zauważy :)
Postanowiłam dać sobie spokój. Absolutnie. Niepodważalnie. Koniec. Mam dość babrania się z tym wszystkim, układania, rozumienia, próbowania zrozumienia i tym podobnych pierdół.
I to świetne uczucie.
Kolejny tydzień przechorowałam. :/ I nie jadę na Bzzzyka, ponieważ szanowny rodziciel stwierdził, że póki się porządnie nie wyleczę i nie przestanę chorować po każdym wyjeździe, siedzę w domu. W sumie.. Ma trochę racji, ale.. Ale. Cóż, może chociaż uda mi się go namówić, bym mogła, a raczej on mnie podwiózł i odwiózł, na same występy. Chciałabym dzieciaczkom KiJowym pograć, tym bardziej, że przygotowuję je do tego :P
Mumford And Sons - Winter Winds (i cała płyta "Sign No More")