Aktualnie to jest chyba moje najulubieńsiejsze zjdęcie. Biały Bór '09, na pograniczu 2. i 3. klasy gimnazjum. Ach... :)
14 lutego, poniedziałek, pogoda całkiem, mimo, że chłodzi nieźle. Święto okrzyknięte waleniem tynków bądź waleniem w tyłki. W zależności co kto tam lubi, ja się nie wdrażam. Dzisiejszy dzień nie przynosi nic nowego, prócz kolejnej życiowej mądrośi i życiowych decyzji. Komputer czy Augustyn? Komputer czy gitara? Zamarzać przed komputerem czy iść po kolejną bluzę? Tak czy nie? Nie czy tak?
Są takie momenty, kiedy próbuję zrobić coś bardzo wberw sobie. Uświadamiam sobie pewne rzeczy, rozumiem, że coś przemija, zaczyna przemijać, i mogę to uratować, i chcę to przy sobie zatrzymać, nieważne jak wiele rozczarowań przechodzę i jakie ciężkie jest noszenie tego ze sobą. Trzymam to kurczowo w mych mentalnych łapkach niczym przerażony dzieciak ukochanego pluszaka. Tylko pluszaki nie bolą. Nie wiem jak to bęzie i jak być powinno. Nie wiem nic. Według Sokratesa właśnie osiągnęłam mądrość najwyższą, bo wiem, że nie wiem nic. I pierwszy raz jest z mi z tym cholernie dobrze.
Zarażona przez mą Królową Śniegu owym zespołem:
Tool - H.