Rok po mału się kończy, a ja z nadzieją czekam na kolejny. Przez ostatni czas spotkało mnie mnóstwo złych rzeczy, ale i sporo dobrych. Jestem dumna z tych dobrych i czasami czuję euforię, mam dobre dni, od samego rana jestem radosna. Lubię te momenty i chciałabym żeby było ich więcej. Jednak często przychodzą też gorsze dni, nie wiadomo skąd. Czuję wtedy jakbym umierała, nic mnie nie cieszy, wszystko mnie boli albo denerwuje. Każda drobna rzecz potrafi wtedy wywołać burzę wewnętrzną, nieopisany ból, obniżenie poczucia własnej wartości. Wtedy każda rzecz potrafi być gwoździem do trumny. Czuję się wtedy zapomniana. Chcę poprosić kogoś o wsparcie, ale boję się komukolwiek zawracać głowę moim beznadziejnym samopoczuciem biorącym się znikąd. Może to właśnie dlatego nie umiem znaleźć przyjaźni... Mam mnóstwo wspaniałych znajomych z którymi świetnie się dogaduję, ale kiedy mam zły nastrój i myślę do kogo się odezwać to nie mam do kogo.
Pracuję nad sobą, staram się być silna i motywować się, dużo mi to daje, jednak nie zastępuje kontaktu z drugim człowiekiem.
Boję się świąt, zabraknie tam dwóch osób które zawsze były. Jedna z nich odeszła, a jedna zmarła. W dodatku rok temu miesiąc po świętach stało się coś strasznego i z jednej strony wiem, że nie ma podstaw żeby znowu mogło się to stać, a z drugiej podświadomie boję się tego. Wierzę jednak w to że ten rok będzie dobry, lepszy od poprzedniego... Tą myślą staram się zwalczyć mój dzisiejszy smutek...