Od pierwszych słów chciałąbym zaznaczyć iż mam w dupie co myślicie na temat tego co będę tu pisać. To ma być miejsce gdzie wyrzucam wszystko. Zdrowa psychicznie nie jestem, więc nie spodziewajcie się przeciętnego pamiętnika. Nie bez powodu nikt z moich znajomych nie będzie miał tu dostępu. NIkt. Może poza jedną osobą, ale nad tym się zastanowię kiedyś. Może za kilka miesięcy. Teraz będę pisać. I pisać. I pisać...
Obudziłam się z pustką. Dlatego poszłam spać ponownie. Wreszcie ta niemoc obracająca mnie z boku na bok i budząca co chwilę nie pozwoliła mi na dłuższy sen. Uczucie niechlujstwa. Tak, pora się wykąpać. Zdecydowanie. Ale jeszcze nie teraz. Nie mam siły. Z przedpokoju słyszę głos matki rozmawiającej z sąsiadami o kafelkach w łazience. Na chuj oni przyleźli. Nie lubię jak ktoś tu przychodzi. Wystarczy, że muszę znosić rodziców... Wczoraj miałam zły dzień. Prawie 7 godzin łaziłam sama po mieście. A mogłam spędzić czas w domu. W spokoju. W łóżku. Oglądając bzdury na tablecie jedząc popcorn. Albo ewentualnie robiąc tą makietę na zaliczenie. Ale nie. Ja byłam ciotą i zapomniałam kluczy. Żałosne, nie? A rodzice wyjechali w pizdu na cały dzień i tak oto musiałam spędzić cały dzień sama na zimnym dworze. Myślałam jeszcze że może spędzę go z nią... Czasami chcemy się spotkać nie mając czasu, a kiedy czasu jest aż w nadmiarze ona ma za sobą cholernie ciężki dzień i musi odpocząć. Od stresu, od spotkań, od MOJEGO towarzystwa... :( "No i co Anaitsyrk? Dlaczego Cię to kurwa tak boli? Przecież wiesz, że ona czasem tego potrzebuje. Co z tego że dupa odpada Ci z zimna a serce z tęsknoty? TY nie masz prawa do tego żeby chcieć się spotkać kiedy ona potrzebuje odpoczynku i masz tu siedzieć na tej ławce i czekać." Tak mówiły mi moje myśli. Zapaliłam jeszcze jednego papierosa. Uwielbiam palić. Chociaż wszyscy wokół chcą żebym przestała. Ale to taka moja mała przyjemność. Co z tego że niszczy moje płuca? Co z tego że na starość będę w takim stanie jak mój dziadek (chory na raka płuc przez jaranie szlugów) albo i gorszym? Jeżeli do tego dojdzie podejmę decyzję by mój świat odbiegł nieco od tego świata. By się oddalił. Tam nie ma chorób. A tym co będą się mną opiekować wyświadczę przysługę. Bo może najpierw będą płakać, ale kiedy się otrząsną będą wolni od obowiązku opieki nade mną. Zajmą się sobą. No ale to są odległe czasy.
Teraz jestem tu. Ze wczorajszą sytuacją sobie poradziłam. Śmieszne. Naprawdę zabawna ta moja egzytencja. Chodzę sobie po tej ziemii z jakimś tam poczuciem wartości. I nagle ono spada do zera. Przecierpię, przepłaczę i znów się stabilizuje. Kiedyś było o wiele gorzej. Te wszystkie terapie jednak coś dają. Teraz idę po prostej od czasu do czasu się potykając i przewracając. Ale wstaję. Wczoraj wstałam będąc z psem na spacerze i analizując w głowie wszystko od nowa.
Dzisiaj słyszę ciszę. Nikogo już nie ma w domu. Znów cały dzień jestem sama. Tyle że dzisiaj w domu. Czuję spokój. Jest dobrze. Zero hałasu, zero stresu, zero czepialstwa, zero... Ale tak jest dobrze. Zatracam się w tym stanie. Aż bym maryśkę zapaliła, ale nie mam...