Ostatnio zaczęłam się zastanawiać jak to się stało, że ja i @marudnik zaczęłyśmy utrzymywać kontakt. "Znałyśmy" się z photobloga od samego jego istnienia, prywatnie też coś tam bywało... Ale to dopiero 9 miesięcy temu, kiedy nasze życia się rozpadły. Kiedy obie byłyśmy same zostałyśmy wsparciem dla siebie nawzajem. Obie w tym samym momencie pomimo dzielących nas tysiąca km musiałyśmy nauczyć się nowego życia. Ona mnie, a ja ją zbierałam po rozstaniu. Nagle musiałyśmy stać się odwagą i szczęściem, pomimo, że patrząc w lustro widziało się rozpacz i ból serca. Nie wierze w przypadki, wierze w przeznaczenie. I tamtego dnia mimo, że za nic w świecie go nie pamiętam ONA musiała stanąć mi na drodze. Musiała otrzeć mi łzy, a chwilę później ja jej. Musiałyśmy na siebie trafić, bo bez niej nie zrozumiałabym wielu spraw. Jedno bez drugiego nie miało by sensu. Obie siebie "pilnowałyśmy", obie siebie dopingowałyśmy w nowych randkach i obie się później z nich śmiałyśmy. Dzięki niej uwierzyłam we wszystko, dzięki niej poukładałam to co rozsypane. Bez niej nie byłabym w tym miejscu, którym jestem. Nie chce myśleć co by było. Te wszystkie miesiące nauczyły mnie, że wszystko ma znaczenie i jest po coś. I jestem jej cholernie wdzięczna. Może źle to zabrzmi, ale cieszę, że stało się to co się stało. I cudownie mi patrzeć dziś jak ponownie i szczerze jest szczęśliwa. I mam nadzieję, że kiedyś wróci z powrotem do Polski i jej podziękuje osobiście. Bo mam za co. Za bycie po prostu. Ona nie pyta. Ona rozumie <3 Dziękuje Ciastku ! :*