- Co z nami będzie ?- krzyknął za mną. To pytanie od wczorajszego wieczora nurtowało również mnie. Wmurowało mnie w posadzkę. Zacisnęłam mocno powieki. Po policzku spłynęły mi łzy, które zaraz starłam.
- Mam nadzieję, że odpowiem Ci za tydzień...- powiedziałam łamiącym się głosem. Zacisnęłam w dłoni kluczyki od samochodu przyjaciółki. Byłam w holu, gdy drzwi otworzyły się ze świstem. Thiago. Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się od ucha do ucha, jednak z każdą milisekundą jego uśmiech zanikał.
- Caroline coś się stało ?
- Przepraszam Cię, muszę iść - powiedziałam pospiesznie całując go w policzek na powietanie (pożegnanie ?) i dołączyłam do Tabares siedzącej na miejscu pasażera. Popatrzyłyśmy na siebie kontrolnie, oceniłysmy stan psychiczny, który był bardzej niż fatalny. Całą drogę do mieszkania Sandry się nie odzywałyśmy. Dopiero w środku, po dobrych parunastu minutach zebrałam się na odwagę.
- I jak ?- jako, że nie było widocznej histerii zdecydowałam się zapytać. San popatrzyła na mnie jak na kosmitę.
- Fantastycznie ! - krzyknęła ironicznie. - Zapytałam dlaczgo się ze mną spotykał skoro wiedział, że Mel jest w ciąży. - kiwnęłam głową, a ona prychnęła- Powiedział, że popłełnił błąd... 2 lata temu. Miał czelność powiedzieć, że nie może sobie wybaczyć, że pozwolił mi odejść ! Zapytałam, więc kiedy dokładnie doszedł do takich wniosków. Już po tym jak zrobił jej dziecko czy wcześniej ?
- A on ?
- Że poznał Melissę chwilę po tym jak związałam się z Alvaro. Uznał, że skoro ja ułożyłam sobie życie, to on także powinien. A później nie miał serca jej zostawić. Podobno jego pierwszą myślą po tym jak dowiedział się o dziecku, było że bardzo chciałby żebym jego matką była ja. Wiesz, że nawet nie miałam siły dać mu w twarz ?- starła łzę z policzka.- Nie chciałam więcej słuchać, więcej wiedzieć... Chcę żeby ten człowiek zniknął mi z oczu. Po prostu... Obiecaj mi, że ostatni raz o nim rozmawiamy, proszę ! - popatrzyła na mnie błagalnie.
- Pewnie- przytuliłam ją mocno.
- Mam pytać o Rafinhę ?- zmarszczyła czoło. Przejęła się, naprawdę się przejęła. Nie dość, że miała swoje problemy, to jeszcze martwiła się o mnie. Pokiwałam przecząco głową.
- Nie.- powiedziałam pół głosem.
Sandra w drodze do domu nie reagowała ani na połączenia od Rafy ani Marca ani nawet Thiago. Dopiero, gdy na wyświetlaczu zaświeciło 'Julia' straciła samozaparcie.
- Odebrać ?- wystawiła telefon w moją stronę. Brutalnie bez chwili namysłu wyciszyłam dzwonek.
- Zadzwonię do niej jak będę wiedziała co mam jej powiedzieć. - mruknęłam.
Gdy po jakiś pięciu minutach od momentu, w którym przekroczyłyśmy próg mieszkania Hiszpanki na moim ekranie wyświetliło się zdjęcie blondynki nie mogłam nie odebrać. Uznałam, że w końcu co by się nie działo, była moją najlepszą przyjaciółką. Mimo, że wcześniej ignorowałam połączenia od brata mojego chłopaka.
- Halo ?
- No wreszcie !- odetchnęła z ulgą. - Od pół godziny wiszę na telefonie ze zmieszanym i nie ogarniającym sytuacji Thiago. Wiem, o Rafinhi... Carrie on jest totalnym debilem, ale kocha Cię jak wariat. Poniosło go... Nie wygłupiaj się...
- Ja nie wiem Julia...- mruknęłam.
- Czego nie wiesz ?- zdziwiła się. Znów zacisnęło mi gardło.
- Czy dobrze zrobiłam...
- Ja wiem ! Źle zrobiłaś, wracaj do tego kretyna- oznajmiła ze spokojem acz dosadnie.
- Że się z nim związałam...- dokończyłam wcześniejszą myśl. Wypowiadana na głos brzmiała jeszcze bardziej raniąco niż w moich myślach. Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
- O czym Ty mówisz Caroline ?- zapytała po chwili blondynka.
- Nie mogę być z kimś kto mi nie ufa. Z kimś komu ja nie mogę zaufać... Boję się, że popełnilismy straszny błąd Julia. I muszę sobie wszystko przemyśleć. Na spokojnie... Muszę mieć pewność, że mam do czego wracać. O co walczyć... Bo w chwili obecnej...- przełknęłam głośno ślinę.
- On Cię kocha. Rozumiesz ? - jej głos brzmiał naprawdę źle. Była wystraszona. - Caroline, rozumiesz pojęcie miłość ? Nie możesz go ot tak zostawić. Nie możesz odejść. On nie jest zabawką. To nie jest rzecz, którą możesz wyrzucić, gdy Ci się znudzi... - tłumaczyła bardzo spokojnie. Pojedyncze łzy spływały mi po policzkach.
- Mogłabyś być z Thiago wiedząc, że Ci nie ufa ? Czując, że Ty nie możesz zaufać jemu ?- spytałam spokojnie na zaciśniętym gardle. Nie uzyskałam odpowiedzi. - No właśnie... Ale to nie oznaczałoby, że przestałaś go kochać...
- Tutaj nam się nie uda...
- Myślisz, że kolejna ucieczka pomoże ? To jest głupie i strasznie szczeniackie Caroline ! Pakuj manatki i wracaj !
- Nie dowiem się jak nie spróbuję. Muszę mieć chwilę dla siebie. Muszę sobie wszystko przemyśleć. Mam nadzieję, że kiedyś mnie zrozumiesz. Kocham Rafaela, ale decyzji nie zmienię. Przepraszam !
- Caroline, czekaj ! Cortez !- darła się Julia, ale zignorowałam ją przerywając połączenie i wyłączając telefon.
Opadłam bezwiednie na sofę obok siedzącej i pogrążonej w jeszcze czarniejszej rozpaczy niż ja. Spojrzałam na nią kątem oka.
- W porządku ?- szepnęłam. Pokręciła głową.
- Chciałaś mi pomóc, a ja rozpieprzyłam Ci życie...
- Nie mów tak ! Słyszysz ?! To nie jest Twoja wina ! Winni jesteśmy tylko Rafa i ja. Nikt więcej !
- Ale przecież to przeze mnie Martin dzwoniąc do Rafinhi wspomniał o Neymarze. Od tego wszystko się zaczęło. Destrukcja zaczęła się ode mnie. Zniszczyłam życie sobie, Marcowi, Melissie, ich dziecku, Tobie, Rafinhi... Zwłaszcza Wam ! Jeśli do siebie nie wrócicie nigdy w życiu sobie tego nie wybaczę ! - popatrzyła mi w oczy.
- To nie Twoja wina. - przytuliłam ją- Rafa dzięki Tobie odważył się powiedzieć coś co siedziało w nim od dłuższego czasu. I w sumie...- uśmiechnęłam się blado- cieszę się, że dowiedziałam się teraz, gdy jeszcze nie jest za późno...
- Za późno na co ?- wychrypiała San. Popatrzyła na mnie badawczo- Jesteś w ciąży ?!- jęknęła. Pokiwałam przecząco głową.
- Ale przez ostatni czas naprawdę chciałam...
- Caroline...
- Nie. Wyjeżdżam. Potrzebuje tego. Oboje potrzebujemy. - uśmiechnęłam się pocieszycielsko.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Chcieliście Neymara, macie Neymara.
Wedle życzenia
amystory.