Obejrzałam tego łabędzia i szczerze mówiąc... sam trailer mnie bardziej zachwycił... Za mało tego cierpienia w dążeniu do celu. Ja to widzę tak: urodziła się już w perfekcyjnym domu, dostała pewność tego, że jest doskonała (i strach oczywiście), PIENIĄDZE, jeździła codziennie do szkoły baletowej jak każdy do pracy/szkoły normalnej, wszędzie jest taka rywalizacja, dostała tę rolę bez pójścia do łóżka z tym facetem (a M.Monroe miała 12 aborcji...), myślałam, że rozdziewiczy ją jakiś chuj i to w dodatku ostro, żeby całe wkurwienie na męski świat dało jej siłę w stylu "do cholery, tyle już zrobiłam, tak daleko zaszłam! Jeszcze tylko ten raz!!! Jestem czarna, jestem czarna!!! Mogę wszystko!" Nie musiała sama zarobić własnych pieniędzy, tańczyć i jednocześnie pracować, nie musiała odnaleźć w sobie piękna w ogóle, bo nie była dołowana, nikt nie wymyślił jej np. kariery kardiochirurga... Nie musiała radzić sobie w 100% sama, robić rzeczy, których nie chciała dla pieniędzy (a ego cierpi...). Wystarczyło urodzić się w dobrym domu i miejscu ogólnie, grzecznie ćwiczyć (a nie miała w domu 18347918247 obowiązków...) i znosić docinki konkurencji a później "dać się opętać". Tyle. Jakoś "Kwiat Pustyni" dużo bardziej do mnie przemawia... To jest takie... zbyt ładne. Ugrzecznione...