Od wczoraj Maryna oficjalnie jest pod moja opieką. Karolina zajmie się Jantarem od kwietnia. Za tydzień spisuję umowę. Żółty, marynowy kantarek już do nas jedzie.
M. ma dopiero 6 lat a jeździ rekreacyjnie Ok 2 lub 3. Zawsze była niesamowicie chętna do pracy, do czasu serii niefortunnych zdarzeń. Najpierw pojawił się w stajni pewien na tyle szeroki pan, że mógł wsiadać tylko na półkrwi ślązaczkę. Dla reszty był za ciężki. Owy pan charakteryzował się straszną brutalnością. Tak konia tłukł, że Marysia uciekała na sam jego widok. Potem ktoś źle założył jej siodło i straszliwie obtarł kłąb. Bolesne zastrzyki, ból przy dotyku i cierpienie podczas tamtej jazdy zrobiło swoje. Marysieńka dostała urlop i tak się jakoś złożyło, że kiedy była zdatna do jazdy przyszła sroga zima. Jazd nie było. Ponad pół roku przesiadywała w ciasnym boksie i na podwórku wielkości mojego salonu. Kotłująca się w niej energia szukała ujścia podczas jazd, na wiosnę. Zrobiła się wręcz dzika. Próbując ją opanować, jeźdźcy szarpali za pysk, powodując ból i zwiększając furię. Nauczyła się strzelać imponujące barany, zrzucała jeźdźców, szalała, niespodziewanie zakręcała podczas galopów. To wszystko sprawiło, że Ballada straciła chęć do współpracy i wszyscy się jej bali. A teraz jest moja.
Byłam u niej dwa dni pod rząd. Zdążyłam już mniej więcej ogarnąć jej charakter i problemy, jakie nas czekają. Marynka jest z całą pewnością lepopółkulowym introwertykiem (Tak jak Kalifornia!) czyli koniem różniącym się od Dyngusa pod każdym względem. W zasadzie się cieszę, bo o wiele lepiej pracuje mi się z takimi końmi. Nie umniejsza to jednak bólu w sercu i tego obrzydliwego poczucia straty najwspanialszego konia pod Słońcem. Z całą pewnością Maryna (albo Ballada) nie jest aż tak problematycznym koniem jak Dyngus, przeżyła przecież o wiele mniej. Będę z nią miała problemy innego rodzaju.
Po pierwsze jest bardzo dominująca i nie waha się kopnąć człowieka. Po przykrej przygodzie z kłębem, nauczyła się, że nikt nie może jej tam dotykać. Grozi, gryzie i kopie. Bardzo boi się bata. Aż podskoczyła, kiedy pogłaskałam ją moją ujeżdżeniówką. Jest bardzo nieposłuszna podczas jazdy. Znalazła sobie takie jedno miejsce gdzie zatrzymywała się i po prostu blokowała. Bryka podczas galopów, jest bardzo sprytna i potrafi strolować człowieka (ach te LBI) Wie, że jest silna. Nie lubi zostawać sama. Zatrzymuje się podczas defekacji (xD) i nie potrafi galopować na jedną stronę. I to tyle co zdążyłam zauważyć przez dwa dni.
W sobotę, razem z Karoliną zrobiłyśmy pastuchowy lonżownik i po kolei robiłyśmy Join up. Mi wyszło... średnio. Zupełnie nie wiedziałam co robić, bo Marysia wysyłała sygnały w odwrotnej kolejności. Opuściła łeb niemalże od razu, ucho skierowała dopiero później. Ciumknęła raz. Po wszystkim nie podchodziła. Ja to robiłam, a kiedy zaczynałam iść, szła za mną. Do czasu zakrętu. Blokowała się wtedy zupełnie, wodziła wzrokiem ale nie podążała. Wyraźnie pokazuje mi, że mam spore braki w języku ;p
U Karoliny i Jantara sprawa wyglądała tak samo. Z tym, że Jantar raz uciekł pod pastuchem, sprawiając, że wytarzałam się w końskich kupach ze śmiechu. Potem zrobiłyśmy ogrodzenie z kilkoma pastuchami i już nie znalazł żadnej drogi ucieczki. Coś robimy źle, a ja kiedyś dowiem się co.
Dzisiaj, w niedzielę, obie wsiadłyśmy. Ja miałam trochę inne plany, chciałam pracować z ziemi, Karolina wolała jechać w teren i w końcu doszłyśmy do kompromisu i jeździłyśmy na ujeżdżalni. Jantar wybitnie troluje. Karola świetnie sobie z nim radzi, ale młody ma cały czas nadzieję że uda mu się przejąć kontrolę. Ciągnie go do środka. Marysia jest na jazdach leniwa. Byłoby o wiele gorzej z ruchem do przodu, gdyby nie stała całe dwa tygodnie. Przed samą jazdą Karolina pogoniła konie po ujeżdżalni, by spuścić z nich energię. Tak dla bezpieczeństwa. Kiedy będziemy miały więcej czasu wykorzystamy te zasoby w bardziej kreatywny sposób.
Pod koniec zdjęłyśmy siodła i wgramoliłyśmy się na grzbiety. Miałam z tym ogromny problem, tym bardziej, że Maryśka nadal ma awersję do dotykania kłębu. Groziła mi, że umrę jak wsiądę. Ale wsiadłam i nie umarłam :) Na Jantarze pierwszy raz ktoś siedział na oklep. Trochę się na początku wystraszył ale uspokoił się niemalże natychmiast. Na Marynie trzy razy ktoś siedział bez siodła. Ja byłam pierwsza i trzecia.
Mam fajne plany na przyszły tydzień. Zmieniam też całkowicie sposób działania. PNH nie dało zbyt wiele mi i Dyngusowi. Wałach umiał wiele, ale nie czuł do mnie żadnego przywiązania. Wolał stać z Olą bo nic od niego nie wymagała. Patrząc na filmy dziewczyn uprawiających PNH oraz relacje między instruktorką z AnkaRancho i jej koniem, widzę że nie tylko mi i D. się to przytrafiło. Nie twierdzę, że ta szkoła jest zła, ale brakuje jej czegoś co tworzy przyjaźń między koniem a człowiekiem. A nie tego oczekuję. Chcę by koń chciał ze mną być i chciał ze mną pracować. Dlatego zaczęłam od join up (które nie wyszło) a potem skupię się na naszym zaufaniu i szacunku. Żadnych ćwiczeń i sztuczek. Relaks, poznawanie nowych rzeczy z jednoczesnym naturalnym ustaleniem hierarchii. Bez żadnych schematów ósemki, spadającego liścia czy zabawy w jeża. Na to przyjdzie czas później. Będę musiała tak to wykombinować, by nie stracić ciekawości.
Dyngus :(