Zniewolona wymienialnością każdego z elementów .
Przywiązana nadgarstkami , szyją , szklaną kruchocią wbijam się z wielką siłą w materac ,
łamię swój kręgosłup , sprężyny wbijam w skórę , łokcie wywijam w drugą stronę .
Głowę trzymam chmurze , która daje burzę z gradem , piorunami , i wiatrem łamiącym lasy .
Lecz pewnego dnia wstanę , wybudzę się z ciemnoty , mimo tego , że na razie ciemnotą
się staję . 30 dni spędziłam na mostku statku dążącego do nowego świata , łykając
słodko-gorzka bryzę , niedobrze mi od tego smaku , chcę wybudzić się z tej ciemnoty .
Na razie tatuuję na swoim ciele obrazy tych poległych statków i obrazy tych rozlanych łez .
Słonce rozkwita w wiśniowych barwach , lecz nie jesteśmy tam , by patrzeć jak
przemija . Powleczeni płótnem próżności , winniśmy czekać , z twarzami wtulonymi
w glebę . Patrząc tak długo , aż oślepniemy , pogrążamy to miasto w czerni .
Dopóki noc jest tak młoda , te zimy o barwie wiśniowego zachodu .
Nasze słowa nie są bardziej trwałe od papieru , i choć nigdy bym nie pomyślała ,
że dane nam będzie samotnie spotkać się na tej cichej plaży nie ma już nic ,
co mogłybyśmy tak naprawdę zrobić , to jest ten wiśniowy zachód .
Nic nie poradzimy na to , że niebo ulenło samozapłonowi . I zdaje mi się , ze wszyscy
jesteśmy skazani na śmierć . Drzewa zapuszczają korzenie w nocości .
W gardłach nastała susza , gdy chodniki wypełniły się martwymi ciałami .
Te promenady są synonimem naszych cmentarzy .
Pęłznąc na kolanach by ratować ostatki , poświęcono nas na ołtarzach zagłady .
Gdyby można było cofnąć czas , raz jeszcze obejrzelibyśmy zapadający zmierzch .
Nasze dłonie złożone do modlitwy , a łokcie oparte o krawędzie naszych łóżek .
Jeden ostatni raz zapytamy niebo , " Czy ktoś będzie chciał złożyć kwiaty na
naszych grobach , gdy umrzemy ? " Niebo uległo samozapłonowi , Wiśniowy Zachód .