Dzisiaj wybrałyśmy się z Ksantulą, jak Alicja na drugą stronę lustra, na drugą stronę szosy. Dzidzia była bardzo dzielna, mimo że nie była to ze dwa lata. O mały włos nie zostałybyśmy zgwałcone przez hasającego radośnie ogiera zimnokrwistego po nieogrodzonym terenie. Ochrzaniłam właściciela, bo mogłoby nam się coś stać. Dobrze, że uogr bał się bata... Niestety dojechałyśmy jedynie do lasu, bo nas wygniły muchy. A raczej cał rój krwiopijców! Octowa zalewa trochę pomogła, ale nie na długo. Sama boleśnie się o tym przekonałam. Ogólnie to z mojej ukochanej laluni jestem bardzo dumna, bo szła dzielnie i luźniutko :).
Na Ksenie eskortowałyśmy (eksportowałyśmy wg naszych kolonijnych dzieciaków) naszą stajenną bryczunię z kucunią - Sabionką - tym razem do wioski na naszej stronie szosy. Ksena miała wiele zagadek - a to napadającą na konie starą kapliczką, albo nowy betonowy mostek, albo podjazd z kolorowej kostki... Zgodnie z Ksenowym podejściem do życia, należy się sfoszyć i wystraszyć, bo nigdy nic nie wiadomo... A może na przykład taka kapliczka zaatakować???