Są takie dni, gdy z nadmiaru pozytywnych emocji zaczyna brakować tchu. Nie żebym narzekała - wolę stan takiego bezdechu niż chwile, gdy ma się ochotę zamknąć w skorupie i zniknąć. Lubię też ten maraton myśli. W tym biegu zdarza się, że na chwilę oddalamy się od siebie. A moment później - znowu się zbliżamy. Dwie łączące się cząsteczki, liźnięte fluorescencyjną farbą, zderzenie - jak w teorii Wielkiego Wybuchu. Chwile uciekają, prowadząc do małych szczęść i wielkich rozczarowań. Cóż, takie życie. Góra, dół, góra, dół. Odkąd tylko pamiętam wszyscy powtarzali, że egoizm więzi nasze myśli a pewni możemy być tylko tego, że niczego nie możemy być pewni (teoria obalona ;)). Pracoholizm. Kawa, pepsi, orientalne doznania, kurczak Tandoori i drażniące ucho dźwięki. Rozsypuję szczęście niczym cukier...
XIX - wieczny symbolizm zakładał, iż świat, który poznajemy zmysłami jest tylko złudą, skrywającą idealny, prawdziwy świat. Zmysły, język i rozum nie są w stanie go zinterpretować, dlatego też opisać świat można jedynie za pomocą symboli. To zdjęcie jest dla mnie niejako symboliczne. Chodzenie po górach wydaje mi się symboliczne. Zdobywanie szczytów, nawet tych małych, uczy pokonywania siebie i odkrywania nowych obszarów, nie tylko w sensie geograficznym. Góry uczą nas pokory, zaradności, milczenia i zachwytu - więc, po trosze też życia. Z każdym dniem uczę się nowego. Znalazłam kogoś, kto pomaga uwierzyć, ze KAŻDE marzenie może się spełnić. Zatonęłam w pracy, praktykowaniu, wkuwaniu słówek z angielskiego i alfabetu. Zobaczysz, uda się, uda!
Ty wiesz, że wolę utunąć, żeby się wyróżnić, niż pływać na powierzchni... ze wszystkimi :)
Tak, zwariowałam. I dobrze mi z tym!
Kjom? Cause I'm perfect ;)