Czasem błahostki, które powinny upiększać nam życie w wyjątkowych okolicznościach, stają się podstawą głównych nieszczęść.
A gdyby tak wyrzucić te 1227,5 dni? Przeżyłabym...?
Gdy tylko spotka mnie przykre doświadczenie lub choćby mininieszczęście, to mam potrzebę bycia lepszym dla drugiego człowieka. Przypomina mi się, że nieraz nawet drobiazgi bolą. Serce mięknie.
Skąd przeświadczenie, że czyny osoby jednej, skierowane są bezpośredno do drugiej? A gdyby tak żyć, doświadczać, robić błędy, poprawiać się, przepraszać, żałować, chcieć - dla siebie samego? Tylko.
Współczesną definicję dojrzałości określiłabym jako sytuację, w której czytając swoje słowa sprzed kilku lat, nie czujesz wewnętrz siebie, gdzieś głęboko, narastającej wraz z kolejnym zdaniem, żenady.
Jestem pewna, że mało jest takich dojrzałych ludzi. Ja do nich też nie należę.
Dziś bardzo chciałabym się cofnąć o kilka lat, tylko po to, żeby znów poczuć tę beztroskę, obojętność, lekkość. Czas robi bardzo dużo. Czas robi wszystko. Czas ustala priorytety, ocenia stopień zaawansowania, zaangażowania, oddania. Pomaga. Czasem tylko zmienia problem "x" na problem "y".
Czuję się nieco nielojalna, bo wracam tu tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuję.
Mam nadzieję, że przeczytam ten wpis za kolejne 1227,5 dni lub więcej, i, wiem, że nadal będę wiedziała, co dziś mam na myśli, będą to tylko żenujące słowa.