Siedzę otulona kocem i przeżywam współczesne rozterki młodego Wertera w wersji damskiej. Słońce delikatnie muska mury starych kamienic, a czarny kot leniwie przeciąga się na podwórku. Nie mam nastroju na wyjście z domu, zakupy, spotkania ze znajomymi ani film czy książkę. Mam nastrój na plakanie w poduszkę i picie różowego wina z pobliskiej żabki. W poniedziałek wieczorem mamy się spotkać na kolejne niezobowiązujące spotkanie, niezobowiązujące rozmowy, niezobowiązujące wino, niezobowiązujący seks? Może mi się wydaje, ale zaczynam odczuwać skutki takiego zachowania. Nigdy nie chciałam być czyjaś ani nigdy nie chciałam czuć się niczyja. Teraz jestem pośrodku, w pełni zrealizowana zasada Arystotelesa, wypijmy za to!
Przestałam być subtelna i delikatna. Martwi mnie to.