Zabawne historie spotykają mnie na rogu każdej ulicy, nigdy pośrodku, na końcu, ani na początku. Na rogu, niedaleko ulubionej kawiarni, spotkał mnie dziś deszcz, byłam w letniej sukience i czarnych kaloszach, a nad miastem roztoczyła się niewielka tęcza, jakby stworzona z wszystkich uśmiechów podarowanych mi od ludzi. Chciałam biec przed siebie i wycisnąć chwilę, jak cytrynę. Często tak mam, nagle, niesamowicie silne pragnienie dopada mnie przechodząc przez ulicę i wypełnia każdy zakamarek mojego ciała, każąc mi wykorzystać chwilę i czuć się szczęśliwą. Niezwykłe doświadczenie.
Kolejne dni mijają bycia razem będąc osobno. Któregoś dnia spotkały się nasze spojrzenia, a potem złączyły się nasze ciała. Jesteśmy w relacji bez uczuć. Trzeba być albo doszczętnie zepsutym, albo niesamowicie silnym, dzieląc się najintymniejszymi szczegółami swojego życia i ciała, a przy tym nie tęsknić, nie kochać i nie odczuwać tego swoistego braku, tej drążącej pustki. Stałam sie emocjonalnym analfabetą, uczuciowym inwalidą. Choroba zmieniła mnie na zawsze.
Ale jestem szczęśliwa. Wyznaczam sobie cele i je osiągam. Cele związane z wagą są raczej mało istotne. Moja waga jest za niska, ale mimo to, lubię odczuwać satysfakcje z tego, że przekraczam ból, pokonuje więcej kilometrów i dłuższe trasy. To pokonywanie siebie sprawia, że stajemy się silniejsi, lepsi, wytrwalsi.
Perspektywa bycia doskonałą jest kusząca, zachęcająca, ale irracjonalna i złudna. Ale świadomość bycia lepszą od samej siebie z dnia wczorajszego jest dobrą rekompensatą wszystkich wyrzeczeń.