" Gdy zapadła noc, minęło dotychczasowe otępienie i zastąpiła je
rozpacz. Leżała w ciemności i rozmyślała o swej wyspie pod gwiazdami. O ogniskach na
brzegu, żartach i zabawnych powiedzonkach, ślicznych puszystych kotach, światłach
mrugających z oddali, czółnach mknących po Mistawis w czarodziejskim blasku poranków,
białych brzozach między świerkami, zimowym śniegu i szkarłatnych zachodach słońca, o
wszystkich urokach i radościach utraconego raju. Nie dopuszczała tylko myśli o Barneyu.
Wszystko, tylko nie to.
Lecz siły woli nie starczyło na długo. Ogarnęła ją straszliwa tęsknota za nim. Pragnęła
uścisku jego ramion i szeptów przy uchu. Przypomniała sobie przyjazne spojrzenia, żarty,
drobne komplementy, pieszczoty. Przeliczała je tak, jak inna kobieta mogłaby liczyć swe
klejnoty. Wspomnienia były teraz wszystkim, co posiadała. Wreszcie przymknęła oczy i
zaczęła się modlić: Dobry Boże, pozwól mi zapamiętać każdy wspólnie przeżyty drobiazg!
Nie pozwól, bym cokolwiek zapomniała.
Chociaż może lepiej zapomnieć. Wtedy samotność i tęsknota nie będą taką torturą. No i ta
Ethel Traverse. Czarodziejka o mlecznobiałej cerze, czarnych oczach i lśniących włosach.
Kobieta, którą Barney kochał i kocha jeszcze. Czy nie powiedział, że nigdy nie zmienia
zdania? Kobieta czekająca na niego w Montrealu to odpowiednia żona dla bogatego i znanego
człowieka. Barney ożeni się z nią, gdy tylko otrzyma rozwód. Jakże jej teraz zazdrościła i jak
ją nienawidziła! Do niej przecież Barney mówił: kocham cię. Valancy zastanawiała się,
jakim tonem wypowiadał te słowa i jaki wyraz miały wtedy jego oczy. Ethel Traverse to
wiedziała. Lecz nie spędziła tylu pięknych godzin w Błękitnym Zamku, one należą do mnie,
pomyślała z zawziętością. Ethel nigdy nie zrobi poziomkowych konfitur, nie zatańczy przy
dźwiękach skrzypiec Ryczącego Abla, nie usmaży bekonu nad płomieniem ogniska. Ona w
ogóle nie przyjedzie do małej chatki na Mistawis."
L.M.Montgomery "Błękitny zamek"