No i odeszła. Nie myślałam, że tak mnie to rozwali. Do ostatniej chwili miałam nadzieję, że jednak nie. Dla mnie była nieśmiertelna. Ciągle narzekała, nie przestrzegała diety... śmiała się, knuła, szydziła z innych. Mamę traktowała bardzo źle. Ale ja też chwilami nie traktowałam jej za dobrze. Najważniejsze, że przeprosiła, zdążyła przeprosić. Tylko ja nie zdążyłam... znowu. Znowu mnie nie było. Znowu bałam się dotknąć. Ale nie bałam się siedzieć blisko i patrzeć. A wydawało się, jakby nadal oddychała. Jakby zaraz miała się obudzić i ochrzanić wszystkich, że włożyli jej w dłonie różaniec. Nie mogę się pozbyć tego widoku z głowy. Nie mogę zapomnieć tego smrodu. Nie mogę sobie wybaczyć, że nie zdążyłam. A przecież mogłam się domyślić, nie wychodzić... Takie dziwne uczucie widzieć ciało bliskiej osoby, która jeszcze kilka godzin wcześniej odgrażała się każdemu z osobna, widzieć jak to ciało jacyś obcy faceci o poker fejsach przerzucają ze strony na stronę bezwładne jak kawał mięcha. Miała charakterek. Do końca. Nawet już po wszystkim nie pozwoliła się ubrać... dopóki nie okazało się, że próbują ją ubrać w nieodpowiednią koszulę, nie tę którą ona wybrała. Niesamowite. Przerażające. Nie chce więcej takiego widoku. Myślałam, że jestem silniejsza. Ale widok karetki przed domem i twarze rodziców, ciotek, wujków... no i przede wszystkim jej twarz. Twarz dziadka była inna. Niewzruszona, opanowana... Twarz dziadka była niepokojąco spokojna. Do tej pory boję się, że coś w nim pęknie a ja nie umiem tego poskładać. Chociaż mówi, że się pogodził. Że wiedział. Spóźniłam się 15minut.... to najbardziej kosztowne 15minut moim życiu.
Śpij spokojnie Babciu...