Nadal walczę o magisterkę. Nie mam jeszcze oficjalnej zgody na badania i określonego planu terapii. Ale to nic, mogę się powakacjować i nie chodzić do poradni.
Mimo, że nie chodzę już do żłobka- mam pamiąteczkę. Niestety jestem chora. W poniedziałek poszłam do lekarza, który widząc mnie powiedział, że jestem młoda i nie powinnam chorować. Na karteczce napisał szereg tajemnych znakówi i ostatnacyjnie oznajmił, że to wszystko. Leki oczywiście bez recepty, coś do płukania gardła i dwa specyfiki na kaszel (którego nie mam). No i jak jestem w sumie zdrowa, to super... No i dalej się tak bujałam, aż do wczoraj. Poszłam do innego lekarza i oczywiście bez antybiotyku się nie obędzie. Taka nasza polska rzeczywistość. Lekarz oczywiście przytulił pieniążki...
W poczekalni rozmawiałam z panią, która opowiadała, że bardzo źle się czuła, a lekarz ją zbywał, że niby kręgosłup ją boli i że jak chce to może jej zabiegi przepisać. Po jakimś czasie poczuła się tak źle, że zabrała ją karetka. Lekarka w szpitalu zapytała się, kiedy kobiecina miała pierwszy zawał. Tak, kobietka przechodziła swój pierwszy zawał, bo lekarz jej wmówił, że to kręgosłup. Pozdrawiam wszystkich "genialnych" lekarzy.
A teraz jeszcze moja chrześnica w szpitalu. Nic, tylko się martwić, bo ufać medykom nie można... :/