Zauważam dziwną zależność pomiędzy nauką chemii, a weną na pisanie... czegokolwiek. Jest to zależność proporconalna, dokładnie im więcej chemii, tym więcej grafomanii. W sumie, to również czas na zastanawianie się nad moim żywotem źle na mnie działa. Chyba polubiłam mieć milion noży dedlajnu i kolokwia na każdych zajęciach, bo nie mam czasu na myślenie. Moje życie regularnie wywraca się do góry nogami. Na całe szczęście opanowałam już trochę to balansowanie na linie, przynajmniej na tyle, by się nie podłamyważ pierdołami. Mimo wszystko siedzę cały wieczór na szpilkach. Do sesji powinniśmy chyba z K zrobić odwyk od siebie. Już sobie nawet zgrałam na pendrive mnóstwo notatek i innych śmieci, co by wydrukować i intensywnie chłonąć wiedzę. Boję się chemii, aczkolwiek po bezkręgach nic mnie w życiu nie zdziwi. Chyba czas potęsknić za K nad McMuryym...