,,(...) tkwiliśmy mniej lub bardziej samotnie pośrodku odmętów, stawialiśmy lepiej lub gorzej czoła pastwie żywiołów i akceptowaliśmy przemijalność tego, co liznęło krawędź naszej egzystencji. Wszystko nas opływało, jedynie z lekka o nas się ocierając, i nic nie pozostawało na zawsze, czemu nie można było się dziwić, bo z natury rzeczy do wysp docierają rozbitkowie, oczekujący od nich ratunku, ale nie dający wyspom nic w zamian.''