Kartek z kalendarza nie ubywa.
Już dawno zapomniany.
Leży gdzieś w kącie.
Warstwa kurzu.
Nie zapisuje wspomnień.
Dat.
Ani twarzy.
Nie pamięta dobra.
Ani zła ostatnich czasów.
Biegniemy więc w las.
By przeczesać swoje wnętrze.
By znaleźć wszystko to,
co mogło ulec zatarciu.
Rok 2013 przechodzi w zapomnienie.
Zostawia za sobą pustą twarz.
I możliwość biegu w zupełnie
nowe i niepoznane.
Co zapamiętam z poprzedniego roku?
Po pierwsze: Festiwale filmowe.
I butelki wypitych szampanów.
I granie w Dobble po nocach.
I pikniki, spadające gwiazdy,
Lucyna tonąca w Echo.
I okno, które nie chciało się zamknąć.
I rozmowy z Wojtkiem.
Piosenki Jowitowe, państwo od malin,
słowa Jaśka, wypad do Zamościa.
Zapamiętam Solanina.
I wszystkie obawy przedwyjazdowe.
I Sylwię fotografkę.
I stanie w Kaflu, pisanie Pingwinów.
Późne powroty z Dagą i szukanie zagubionych zgub.
Salę gimnastyczną i wielkie lustra.
Codzienną pizzę, śpiewanie pod stołem
i Rudą dziewczynkę ustawiającą ludzi w rządku.
I czerwone spodnie organizatorów.
I niewypite wino, wycieczki po Głogowie z Wojtkiem,
ciasto i pierogi.
Po drugie: Upadki.
Te mniej i bardziej bolesne.
Z łóżka, krzesła.
Lądowanie na barierkach autobusu.
Upadki psychiczne i mentalne.
Wszystkie płacze na Prusa,
wyznawania prawdy.
Po trzecie: Gorce.
I pierwszy wyjazd ze znajomymi w mojej karierze.
Z kłótniami, fochami.
Ale i tak wyjazd udany.
I te wszystkie widoki zapamiętam.
I niechęć do autostopu.
Uciekające busy.
Spalonego Judzika.
Zniszczone okulary Patryka
i zagubiony pokrowiec.
Skróty męczące.
I moczenie nóg w rzece.
Po czwarte: Mleczarnia.
I spotkanie z dawno niewidzianymi znajomymi.
I pana Metaxę od darmowej wódki.
I bycia tam tylko ja i on.
I nikogo więcej.
Skórę, która na pewno tak jak on lubi oglądać porno.
Obiad u Urszuli.
Mandaty za picie w bramach.
Po piąte: Ludzie.
A przewinęło się ich w tym roku wiele.
Na LAFie i na Solaninie.
W Krakowie, Poznaniu.
Harcerzy w Gorcach robiących sobie dobrze po nocach.
Po szóste: Zdjęcia.
Te zrobione telefonami na wyjazdach.
I Piotrkowym aparatem.
Te na instagramach
i te nigdzie nie publikowane.
Z wesel w toaletach.
I na każdej górze.
Te z Andrzejek, których nie mam.
I te oznaczone na facebooku.
Po siódme: Skandale.
I przyjaźnie zawiązujące się
na kanwie hejtu.
Wypłynięcie oliwy na wierzch.
I wstyd, którego nie wyzbędę się nigdy.
Kłapanie zębami i wielkie zaufanie
do ludzi nie jest najlepszą moją stroną.
Do tego wszystkiego kasowania znajomych
i blokady.
Rzekome powiększanie piersi przez niektórych.
I braki pierścionków na niektórych rękach.
Po ósme: Uniwersytet.
I coraz mniejsze pokłady siły.
Zapamiętam te wszystkie zaliczenia, egzaminy.
Śmiechy i pomyłki na fizjologii.
Pisanie w LATEXie.
I wymazy z dupy i z pod napleta.
Ćwiczenie na circuicie.
I 'endengered species' na angielskim w biologii.
Ryby bez szyi.
I połykanie mieczy i kulek na emisji.
Po dziewiąte: Imprezy.
Maltański BICZ Week.
I hawajskie stroje.
Przyjazdy policji i nieotwieranie.
Lampiony widziane z oddali.
I imprezy w Wawrzynku.
Listopadowe Andrzejki.
Na Wichrowym Wzgórzu.
Spotkania na Prusa.
Halloween jako kot.
I urodziny Marty i Siwej.
I wizyty u Saperów.
Po dziesiąte: Mrówki.
I ich inwazję przed wyjazdem na festiwal.
Tysiące.
Kuchnia, przedpokój, pokój.
I niemożność odkręcenia wody.
I spacery po specyfiki wielokilometrowe.
Po jedenaste: Wyjazdy.
Do Milicza na terenówki.
I nierozmawianie z Kocykiem.
Zgubienie w lesie.
Nietoperze i tropy.
Do Krakowa z Prusakami.
I fotografowanie tam, gdzie to zakazane.
I niespotkanie przeproszeniowe z Lucyną.
Smoczą jamę i wycieczki po Kazimierzu.
A potem Pioterkowe spanie na podłodze w pociągu.
Do Radzynia na trzydniowe wesele siostry.
Pełne zabawy, śmiechu,
dziwnych sytuacji.
Jeżdżenie autem między drzewami,
kluczenie drzwi i ratowanie kuzyna.
Do Świeradowa oglądać przez cały weekend deszcz.
I pograć w Scrabble.
Do Poznania na imprezy urodzinowe i andrzejki.
Z gadżetami, pysznym ciastem,
tajwańską kuchnią.
Z galaretkowym torcikiem, MTV
i laniem wosku.
W Gorce by połazić trochę.
I sprawdzić jak wielkie jest
moje zapalenie wyrostka.
Na Roztocze by z muszkami po raz
kolejny witać w kinie Jowita
i spalić się w hiszpańskim słońcu
Zamościa.
Do Nowej Soli by stać się technicznym.
I bardzo uprzejmym towarzyszem kina Odra.
Pod Wawel by spotkać się z Wojtkiem i Lucyną.
I wyruszyć w miasto.
Zwiedzić wszystkie możliwe bary i kawiarnie.
I zjeść najpyszniejsze zapiekanki na Kazimierzu.
I oddać pierniki w posiadanie Agaty.
Po dwunaste: Wesela.
Siostry w Radzyniu nad jeziorem.
Kuzynki we Wrocławiu na wysokościach.
Kuzynki w Zamościu z czerwonym dywanem.
Po trzynaste: Kuchnia.
I wszystkie makarony z Kocykiem.
I nieudane pizze wypominane do dnia dzisiejszego.
I ciasta Edyty, Olgi, Gunii.
I tatar Mopeusowy.
I moje pierniki, marchwiaki, pierogi,
nieudane kopie ciast, rosoły i barszcze.
Po czternaste: Dziwności.
Kluszcze.
Zafiranie.
Ćmaga (?).
Bank Omat.
Po piętnaste: Wszystkie dziwne sny.
Po szesnaste: Wrześniowe praktyki.
I tysiące wystawionych ocen.
I wszystkie jedynki.
Policzone zadania,
kartkówki podrobione.
I wycieczkę do Wrocławia.
I zapytania,
rozmowy z nauczycielami.
Po siedemnaste: Zauroczenia, miłości, rozstania.
I motylki w brzuchu.
I Wojtkowe smutki porozstaniowe.
I Adrianowe braki partnerki.
I Oliczkowe pustki na palcu.
I Olgowe za rok co rok.
I Dżoanowe spotkania międzynarodowe.
Po osiemnaste: Muszki.
I ich ciągłe nowości.
Czasem od Emila Wysockiego.
A czasem na poduszce od Dżoany.
Po dziewiętnaste: Różności.
I bywanie w Sztuczkach.
I prawo jazdy.
I sekretne urodziny.
I Sylwester na Prusa.
I niezdana immunologia.
I nieodebrane wyniki matury.
A w Nowym Roku
niech las będzie lub nie będzie z biologiem lasu.
Niech wydarzy się to, co wydarzyć się może.
Niech będzie medycyna, jeśli ma być.
A może uczucia, jeśli da radę.
Niech zrozumienie będzie.
I przyjaciele u boku.
Niech niektóre relacje nigdy się nie kończą.
Mój dotychczasowy las
nie spłonie.
Niech nadal wzrasta
na tym podszycie.
Bez którego nie było by tutaj
tak jak jest w tej chwili.
By w kolejnym już 2014
pokazał jeszcze więcej odcieni zieleni.
Jasper
(a friendly ghost)