10 minut. w przerwie między jednym, a drugim limitem ciężko jest rozsądnie rozdysponować pozostałe 10 minut. no tak, nie byłoby pewnie trudno, gdyby nie fakt, że jest 3.11, a ja od 3,5 godziny nie mogę zmrużyć oka. wszystkie sprawy bieżące przeanalizowane - szczegółowy cennik, garderoba na nadchodzące imprezy, biżuteria, dodatki, fryzury, kosmetyczki, fryzjerki, rozkminiona każda plotka, plus katowanie się egzystencjalnymi mżonkami, z których jak zwykle nic nie wynika, a tylko pogrążam się w jakiejś nihilistycznej chorobie psychicznej. po tych 3,5 godzinach insomnii wiem już, że matury nie zdam, autem nie pojeżdże, bo pewnie w wyniku jakiegoś nieprawdopodobnie cudownego prawodawstwa zabiorą mi to prawo jazdy, i w zasadzie to podczas gdy wszyscy moi znajomi pójdą studiować tam, gdzie mi się wymarzyło ja skończę anglistykę na Wilchwy University.
4 minuty. może by pomęczyć kolejną pomarańczę? albo rozpisać kolejny budżet i pogrążyć się w czarnej otchłani rozpaczy. no tak, nigdy nie znajdę księcia z bajki. och, gdzież jest to rozchwytywanie, pączuszku?
1 minuta. może czas wyjechać do Danii. tam naprawdę jest monarchia?