Tak się właśnie za każdym razem czuję wsiadając na konia, który wrócił z rajdu. Totalny bezsens. Nie wiem po jakiego wuja , ja w ogóle się staram poprawić coś u tych koni, skoro i tak na następnym rajdzie jakiś jeździecki ignorant spieprzy to, co ja nieudolnie staram się poprawić. Dresażowanie koni rajdowych sprowadza się do tego, że na ujeżdżalni robi się kroczek do przodu, a na rajdzie koń robi dwa kroki do tyłu. I zazwyczaj nie ma większej róźnicy, czy koń na rajdzie wiezie jeździeckiego laika, ignoranta czy też miszcza świata w WKKW. Po prostu miszcz
na rajd nie przyjeżdża po to, żeby pilnować konia, aby ten nie nabierał złych nawyków. Miszcz chce się zrelaksować oraz podziwiać widoki i zazwyczaj nie zwraca uwagi na takie pierdoły, że koń gdzieś tam sobie ukradkiem wyszarpnął wodzę, albo zignorował jakąś pomoc. I w sumie nie można mieć do niego pretensji.
Za to można mieć pretensje do jeździeckich ignorantów, którzy myślą, że koń to rower. A niestety tych z końcem sezonu jest coraz więcej. Zazwyczaj taki osobnik zapytany o swoje doświadczenie odpowiada coś w stylu: "Łoo Panie, gdzie to ja nie byłem na tych rajdach, wszędzie byłem, ja umim jeździć" Po czym zbliża się taki delikwent do konia i jeszcze nie zdąży wsiąść, a już od razu widać, że jeździć to on jeździł dużo, ale chyba prowadzony na kucykach na corocznym jarmarku w swojej wsi. Po prostu noż, maczeta, miecz się w kieszeni otwiera. Nie dość, że taki klient deprecjonuje konia bity tydzień, to jeszcze obija mu się na grzbiecie na wszelkie możliwe sposoby.
I w ten oto sposób z konia, który przyjechał przed sezonem do stajni jako fajny deikatny i chętnie odpowiadający wierzchowiec, robi się totalna znieczulica próbująca walczyć do upadłego z każdą próbą wyegzekwowania poprawnej reakcji.
NA ROWERY KURWAAAAAAAAAAAAAAAAA!
zdjęcie: wujek gugel