Ludzie odchodzą, jak niespełniona miłość za rogiem tej samej ciemnej alejki. Czasem po prostu zbyt szybko zamykając oczy. Odchodzą niespodziewanie, od tak po prostu zupełnie bez sensu. Z przyblakłą twarzą, z zimnym ramieniem, ze spiętymi na bakier ustami jak zaginione orły w locie, po prostu odlatują i nie mają zamiaru wrócić. Zamykają za sobą tę ciemną przestrzeń świata, która od zawsze im towarzyszyła. Odchodzą w głuchej ciszy spokoju wyłączając powoli narządy swojego ciała. Najpierw mózg, który w końcu może przestać myśleć, rozważać, mnożyć i dzielić. Potem serce przestaje nerwowo dygotać, bić, szarpać się, kochać. Ostatnie obumierają oczy utkwione w martwym punkcie próbują oszukiwać same siebie, że to nie koniec. Pewnie dlatego, że tylko one nie chcą umierać, wiecznie nienapatrzone czarne oczy jak dwie perły przysłonięte blaskiem księżyca. Mają w sobie tyle głębi, otwierają przestrzeń, której sam nie możesz dostrzec. Po czym i one opadają zamykając zwykłe życie niezwykłego człowieka..