photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 20 KWIETNIA 2011

Dzień 2, popołudnie

Godzina: 15:05

Dzień tygodnia: środa

 

     Sterczałam na stacji pieprzone dwie godziny, zanim przyjechał dostawca. Pomijając już fakt, że przywiózł o połowę mniej niż się umawialiśmy. Jebać taką robotę... Na dodatek przez ostatnie zamieszki na północy "rząd" ma poważne problemy z przemytnikami. Jakby tego było mało, moi zleceniodawcy pomrukiwali coś o obcięciu kosztów. Pięknie kurwa, pięknie. Jeśli płaca spadnie poniżej 170 kapsli za kwartał - pierdolę. Rzucam to.

     W pubie Setha spotkałam Raya. Pogawędziliśmy chwilę, postawił mi piwo i poczęstował całkiem znośnym cygarem. Szczęściarz. Mimo wszechobecnego kryzysu on nigdy nie narzeka na brak gotówki. Jednak sodówka nie uderzyła mu do głowy i nadal jest to ten sam Ray, którego poznałam kilka lat temu. Skromny, skryty, nie obnoszący się ze swoją zamożnością. Szczerze, jest jedną z naprawdę niewielu osób, którym życzę jak najlepiej.

     Niestety nie obyło się też bez uszczerbków na zdrowiu. Kiedy przechodziłam obok Hangaru 23, jakiś kretyn przypadkowo odpalił M 47 poza polem. Pocisk jebnął w stertę gruzu, która rozprysnęła się na wszystkie strony. I właśnie te pierdolone odłamki musiały mi pocharatać ramię. Odkaziłam rany w miarę szybko, więc mam nadzieję, że żadne kurewskie zakażenie się nie wdało.

     Dziś wieczorem w Vegas Pub ma być podobno jakiś prowizoryczny koncert. Joe mówił, że będzie. Właściwie mi też nie zaszkodziłoby się wybrać. Trochę rozrywki od czasu do czasu nie zaszkodzi. Poza tym...czego się nie robi, żeby odkładać obowiązki.

 

Radio

Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika acideyes.