Powoduje we mnie dreszcze, czasami śmiech przez łzy, nie pogardzi rzewnym płaczem pogrążonym w swej beznadziejności. Jest przewlekłą chorobą, niechęć do niej przeradza się często w obrzydliwe pożądanie. Zastanawiam się dlaczego?
Nie da się jej uniknąć, ani od niej uciec, zawsze wraca. A jak wkurwia niemiłosiernie, ale to każdy wie. Może być nieproszona, może być też wywołam, ale wtedy jest równie nieprzyjemna. Wkurzenie wzrasta z momentem uświadomienia sobie tego, że została stworzona właśnie przeze mnie.
Oooo tak... Jestem jej Boginią. Potrafię ją stwarzać i unicestwiać! Powoli mogę jej wbijać nóż w serce, ogarniać stopniowo jej brudny umysł, każdą jej część skonsumować aż w końcu zniknie.
Trawa to chwilę, czasami jest to bolesne przeżycie, ale jeśli ugryzę z dobrej strony wszystko idzie doskonale. Potem zaczyna się część uszczęśliwiająca każdego, zaspokaja potrzeby, goi rany, godzi wszystkich.
Często jednak wzbudza we mnie przerażenie i bezsilność. Czasem usiłuje być silniejsza ode mnie. Biję się wtedy sama ze swymi myślami i ocieram łzę po łzie. Ale obok jest On, od kilkunasty lat wciąż ten sam. Wierny i pomocny.
SKA na wszystko jest lekarstwem!