Nalałam sobie kawy do kubka. Szykuje się ciężka noc. Wzięłam kąpiel i teraz próbuje wysuszyć mokre włosy zawinięte w żółty ręcznik. Myśląc o kończącym się dniu i minionym tygodniu, minuty dłużą się niemiłosiernie a każda nowa godzina przyprawia mnie o ból głowy. Zastanawiam się kim jestem. Co czuje i po co teoretycznie istota ludzka dostała prawo życia. Nie każdy jest gotowy by zostać kimś lub wnieść to coś w ważny świat. Czy w swój czy nie. O sobie pisać nie będę, bo po co.? Dużo zresztą nie jestem wstanie nabazgrolić. Zbyt wielkie uchylenie drzwi życia prywatnego na resztę ludzkości może mnie drogo kosztować. Chociaż pomyślmy. Ostatnio zepsułam sobie kawałek życia, odbudowałam siebie i odnalazłam spokój w wolności. Wystarczy. Tak w skrócie, a i tak dużo. Jestem z tego strasznie dumna i nie żałuje żadnego momentu mojego parszywego życia. Nie wiem dlaczego nie płacze i nie umieram wewnętrznie po utracie miłości, która prawdopodobnie wcale nią nie była. Może to nowe, ponoć jakieś lepsze, spojrzenie na świat otworzyło mi oczy a może byli to ludzie bez których świat byłby nudny, monotonny i przyśpieszający w trudnych warunkach. Nie wiem. Nie znalazłam jeszcze odpowiedzi. Jeszcze podkreślam, bo szukam, wciąż szukam znaczenia słów: przebaczenie, zdolność kochania i poświęcenie dla przyjaciela. Byłam, jestem?, zbyt głupia by móc przepraszać i prosić o więcej zaufania, które i tak nie jest mi dane. Wybaczał kilkakrotnie. Ja też a teraz o dziwo nie potrafię powiedzieć: przyjaciele. Uwielbiałam go ponad wszystko. Za bardzo i to nas popsuło. Chciałam by 'nasze kiedyś' wpisano w kalendarz, nie udało się. Mówię trudno i żyję dalej. Nie chce zapomnieć mimo tego, że na wspomnienie o 'byciu' z Tobą boli mnie wszystko. Kolego, dobrze, że dzisiaj nas nie ma.
K-O-C-H-A-M C-I-E.
i dziękuje.