Wypalili mi łzy. Choćbym czasem i chciała płakać, nie umiem. Teraz umiem być tylko porządnie wkurwiona. Na kogokolwiek. Na Ciebie chociażby, drogi Czytelniku. Za cokolwiek. Nerwowa jestem ostatnio. A wcale nie smutna, nic mnie nie dobija. Sram na cały świat. Mam go gdzieś, mam w głębokim poważaniu, czy komuś na mnie zależy, czy nie, czy ktoś mnie akceptuje, czy nie, czy komuś chce się rzygać na mój widok czy nie, czy moje spodnie pasują do bluzki, czy nie... Bo po co mi się tym przejmować, pośmiejecie się ze mnie i wam przejdzie przecież. Wszystko przechodzi po jakimś czasie. O, a to że nie jestem smutna wcale nie znaczy, że jestem szczęśliwa. Nie pamiętam już co to znaczy szczęście, chociaż powoli wracam do swojego poprzedniego stanu. Tylko, czekajcie, kiedy on był... Kwiecień? Marzec? Maj może? Nie pamiętam, coś koło wiosny, kiedy to cały świat zaczyna nabierać coraz to więcej kolorów, coraz to więcej powodów do radości. Kiedy szczęściem staje się kolejny pieg na nosie, kolejny promień słońca, kolejny podmuch wiatru. Kiedy to moje łzy płyną tylko, kiedy jestem zbyt szczęśliwa, żeby słowa mogły to wyrazić...
- - -
Jak ktoś dostał ode mnie komentarz, to idźcie odpowiadac na Gronkowca. Bo się zapomniałam przelogować.