Wiecie jak to jest bać się jedzenia? Napewno wiecie. Śmiem sądzić, że jest to właśnie ta cecha, która wyróżnia nas spośród innych grup społecznych. Strach przed jedzeniem, przed tyciem, przed efektem jojo, przed dodatkowym centymetrem w talii, kilogramem na wadze. I tak przez całe życie. Sądzicie, że to kiedyś minie? Osobiście bardzo w to wątpie. Nawet kiedy wymarzony cel zostanie osiągnięty, pozostanie strach przed jego utratą.
Boje się jedzenia. Boję się niejedzenia. Boje się braku akceptacji i marze o tym, że kiedyś to się zmieni.
Od kilku lat mam zwyczaj kupowania ciuchów, butów i odkładania ich do szafy, w której nic już się nie mieści.
Leżą tam z metkami, czyste, świeże, nigdy nie ubrane.
Czasem tylko wyciągam je by się na nie napatrzeć i marze o tym by mieć odwage nosić je wszystkie z podniesioną głową, bez strachu, bez kompleksów. By zrzucić z siebie te łachmany, w któych chodzę na codzień i być osobą, którą zawsze być chciałam.
Ubzdurałam sobie tylko, że potrzebne mi jest do tego poczucie chudości, którego pewnie nigdy nie osiągne, bo zawsze będę czuła się za gruba.
Czasem nienawidze siebie za to , że pozwoliłam by całe moje życie, radość, szczęście, gniew i smutek uzależniony był od wskaźnika wagi.
Boże, jakie to głupie...