Ah Sylwester. Bywały lepsze, bywały gorsze.
Szłam z dobrym nastawieniem, jednak wszystko zrujnowała moja przyjaciółka, która ciągle marudząc niszczyła mój nastrój. Samolubna zołza.
Przyszło mi się bawić w grupie około czterdziestu siedemnastolatków, w moim wieku było naprawdę mało osób.
Tylu pawi, stłuczonych szklanek, obrzyganych ścian nie widziałam w życiu. Najgorsze jest to, że ci ludzie nigdy po sobie nie sprzątają - albo padają gdzieś w kącie nie żywi, albo idą chlać dalej zostawiając z tym wszystkim właścicieli.
Najlepsza i tak była moja koleżanka, która piła i rzygała jednocześnie.
Spałam może z godzine, na zimnej podłodze pod grzejnikiem umierając z zimna. Rano dwa razy wychodziliśmy na przystanek i dwa razy pks odjechał wypełniony po brzegi nawet nie zatrzymujac się na przystanku. Kocham imprezy na wioskach, które leżą na końcu świata.
Ogólnie nie bawiłam się najgorzej, a najbardziej pozytywną rzeczą tego wieczoru było to, że nie zjadłam nic. NIC. NIC ! Ani jednego zaplutego kawałka chipsa, ani jednego paluszka, czy innego rozpychacza bioder. Pić też dużo nie wypiłam, dwa piwa i lampkę wina. Mi dużo nie trzeba, żebym była wesoła. Ekonomiczna wersja :)
Jestem z siebie dumna, o.
Mam nadzieje, że Wy bawiłyście się wspaniale i, że to był najlepszy Sylwester Waszego życia!