Moja wiosna. <3
Przez 4 lata żyłam w przekonaniu, że będę mamą jedynaka.
Przez 4 lata nie chciałam słyszeć o tym, że nasza rodzina może się powiększyć,
a każde uwagi czy sugestie od osób postronnych odbierałam jak naruszanie prywatności,
wtykanie nosa w nie swoje sprawy i włażenie nam do łóżka.
Później przyszedł rok 2016.
Rok ogromnych zmian w naszym życiu.
Dorośliśmy, ustabilizowaliśmy nasze życie, nasze finanse, naszą sytuację mieszkaniową.
Stwierdziliśmy, że to jest "ten czas", dobry czas.
Wiedzieliśmy, że jesteśmy w stanie wziąć odpowiedzialność za tą decyzję.
I jak na złość, kiedy my byliśmy gotowi, nie wychodziło.
Kilka miesięcy starań, dwie kreski, poronienie.
Po kolejnych kilku miesiącach, powtórka.
I znów powtóra.
W ciągu roku trzy razy straciłam nadzieję.
Przeżyłam bardzo.
Ostatnią stratę chyba najbardziej, bo po dwóch tygodniach od poronienia, bratowa K.
wszem i wobec oznajmiła, że zrobiła test i są dwie kreski. Termin na 11 stycznia.
Ja miałabym na 26 grudnia.
I wtedy się poddałam. Już nie chciałam, nie miałam na to sił.
Ruszyłam do przodu z firmą, przestałam się użalać. Nie mogłam mieć czasu na myślenie.
Przyszedł wrzesień, nasza 4 rocznica ślubu.
Miałam przeczucie, chociaż wiedziałam, że może być zbyt wcześnie na wynik.
Dwie kreski.
Nie wiem skąd, nie wiem dlaczego, ale tym razem czułam wewnętrzny spokój.
Wiedziałam, że będzie dobrze, że nie mam się czego bać.
Wiedziałam, że tym razem się uda.
I się udało.
Powoli kończymy naszą brzuszkową przygodę.
Z różnymi perypetiami po drodze, ale nie ważne.
Koniec jest najważniejszy, a ten nie zapowiada się najgorzej.
Jestem zakochana po uszy, a patrząc na Kajetana na jego zachowanie,
biję się w głowę, że tak długo zwlekaliśmy. Będzie najlpeszym starszym bratem.
W maju zaczynaliśmy, w maju zakończymy. :)
Dwa lata długiej drogi.
Z jednej strony tylko dwa, z drugiej aż dwa.
Pora na wyprawkę. Jestem daleko w lesie. (-_-)