Są momenty, w których zachowuje się jak dzika despotka chwilami wogóle nieogarnięta. Tak wiem. To są te dni moje, te egoistycznie nienormalne .. pewnie dla wielu. Ale taka już jestem. Wracając z pracy trzaskam drzwiami, zamykając je strzelnie. Podchodze do okna i zsuwam rolety, by żaden cień nie wleciał do pokoju. Zapalam świeczki bo pełno ich w moim pokoju..te małe i większe, o śmiesznych kształtach, zapachowe i te zwykłe wkłady w tych kolorowych świecznikach. Ale wybieram tylko kilka z nich rozkładam po pokoju. Wyciągam następnie drewniane "pudełeczko" i kadzidełka vanilliowe , moje ulubione.. Wycieram niezdarnię łże o sweter i wędruje do kuchni po zmrozone w lodówce Whisky..sięgam po szklankę i lód ,nalewając do pełna i wracam do pokoju. Siadam bezwładnie na parapecie trzymając w jednej ręce szklankę i w drugiej papierosa. Zacięgam się dymem nikotynowym , czując jak zlatują łzy . Chcę łzami zaszyć swoje serce,które rozrywa się samoistnie wewnątrz. Krzyczy szeptem i nie wiesz dlaczego tak się dzieje. Przecież miałaś wszystko pod kontrolą, a jednak uzależniłaś się. Domagam się znaku, nadziei , oddechu czegokolwiek tego że jeszcze o mnie nie zapomniałes.Pragnienie jego stałej obecności. Takie dni nazywam jego imieniem, a dopiero potem mówię o tym tęsknota. Lecz z nastającym nowym dniem ,wszystko wróci do normy..Świeczki się dopalą, kadzidełka zgasną , niedopita whisky gdzieś tam w lodówce i twój głos w słuchawce ,że niedługo przyjedziesz...Tęsknota to okropna rzecz, ale wśród wszystkich złych, jedna z najlepszych