Ostatnio pochłonęły mnie książki. Dawno już nie czytałam. "Gwiazd naszych wina", "Powiedz, że mnie kochasz", a teraz "Wszystko, tylko nie mięta". To dobre, jak sen. Choć sen jeszcze lepszy. Ale przenosząc się do świata z książki dużo łatwiej jest nie myśleć o problemach, nie martwić się niczym, nie analizować centymetr po centymetrze niewartych tego spraw. Dziś jakoś ciężko mi się skupić. Chciałam już wrócić do życia państwa Gwidoszów, bo jestem jakoś dziwnie niespokojna, ale najpierw postanowiłam spróbować coś napisać. Właściwie nie wiem czym się martwię. Kupiłam dziś pas do pończoch. W końcu! Cały tydzień go szukałam, a i tak jeszcze muszę dokupić dobre pończochy, bo te średnio się prezentują. Ale to już na spokojnie, muszę ochłonąć, bo przecież mam jeszcze cały miesiąc czasu, a ja bym chciała wszystko już, na teraz. Dopiero wtedy osiągam psychiczny spokój. Kiedy wiem, że coś jeszcze mam do zrobienia, kupienia czy załatwienia, nie mogę się uspokoić. Dzisiaj od rana miałam głupawkę a od południa zaczęłam stawać się jakaś podenerwowana. Ale zauważyłam u siebie ostatnio małe zmiany. Kiedy coś mnie zaczyna denerwować, staram się nie wyładowywać na przykład na Oskarze ani nic podobnego. Myślę sobie wtedy: NIE, uspokój się, nawet nie zaczynaj. Po co wszczynać kolejną sprzeczkę, kłótnię albo psuć atmosferę. Ewentualnie wspomnę coś o tym, że nie mam humoru lub źle się czuję, ale ograniczam się z wypominaniem wszystkiego i innymi podobnymi nawykami. Nie wiem na ile dobre jest to dla mnie, bo czasem ciężko dusić w sobie to wszystko, ale na pewno jest dzięki temu lepiej między nami. Nie przenoszę swoich fochów na niego, dzięki czemu go nie martwię. Czasem trochę mi żal tego, że się zmieniam, bo lubiłam być bezgranicznie szczera i wyrzucać z siebie wszytko, ale z drugiej strony przynajmniej nie zatruwam powietrza innym. Czasem boję się rozstać ze swoim egoizmem. W strachu przed tym, że będę tego żałować, bo teraz tak naprawdę każdy dba tylko o swój tyłek, a przecież nie chciałabym cierpieć przez to, że czasem zerknę na coś innego niż czubek własnego nosa. Znów zaczynam się przejmować jakimiś sprawami, o których przypomina mi się nie wiadomo skąd... Kiedy Oskar jest tak daleko, jakoś ciężej mi myśleć pozytywnie i cieszyć się z tego, co mam. Przychodzą mi do głowy same czarne myśli i przypominają się tylko złe wspomnienia, decyzje, dylematy. Niech to ode mnie odejdzie, czemu ja nie mogę się po prostu nie przejmować?