I dupa. Wiedziałam, że się zjebie, bo przecież nie może być pięknie zbyt długo. Powinnam być bardziej regularna w pisaniu, bo jest dużo takich momentów, do których nie lubię wracać i potem ciężko jest to opowiedzieć. Dzień po ostatnim wpisie, 1 czerwca, w Dzień Dziecka, zerwałam z Karolem. I wiedziałam, że to zrobię już wcześniej, bo od dawna siedziało mi to w głowie, ale się bałam i nie wiedziałam co mam robić. W końcu powiedziałam o tym Izie - wyśmiała mnie, Wojtkowi - powiedziała: nie wiem. Pomyślałam, że pogadam z Erykiem, bo akurat w ten weekend był w Turku. Pojechałam do Karola w niedzielę rano, specjalnie, bo Eryk pojechał w południe. Powiedziałam mu co chciałam zrobić, popłakałam się. Poszliśmy na spacer. Dosyć długi. A Eryk zaczął wypowiadać moje myśli. Tak dobrze mnie rozumiał, że nie musiałam mu tłumaczyć czego i dlaczego chcę. Bardzo mnie podbudowała ta rozmowa i poczułam ulgę, w końcu ktoś mnie zrozumiał i nie machnął ręką, nie wzruszył ramionami, tylko wysłuchał i doradził. Wciąż leciały mi łzy, choć czasem się przez nie uśmiechałam. Eryk powiedział, że powinnam z nim zerwać, a wtedy on musi się otrząsnąć, wziąć w garść i poukładać swoje życie. Naprawić błędy, zacząć się starać. Tak też zrobiłam, choć cholernie się bałam reakcji Karola i tego, że coś sobie zrobi. Najpierw zaczął płakać, tak mocno, że nie mogłam patrzeć. Potem wpadł w furię, rozwalił krzesło. Witek przyleciał i zrobiła się afera. Posiedziałam u niego jeszcze ze dwie godziny, a potem poszłam do domu na nogach. Nie pamiętam i nie chcę pamiętać co się działo tego dnia. Nieświadomie, ale zaczęłam bardzo mało jeść normalnych posiłków. Karol non sto pdo mnie pisał, żalił się, załamywał. Miałam tego dosyć. Właściwie niewiele się zmieniło po rozstaniu, bo nie czułam się wolna, a wręcz jeszcze bardziej uwięziona. Spotkaliśmy się raz w szkole, oczywiście obrażony na cały świat tylko mi odburkiwał na pytania. W końcu się wkurwiłam, bo po co takie spotkanie. Potem czekałam na mamę przy szkole, a on przytulił mnie od tyłu. Nie wytrzymałam, odwróciłam się i odwzajemniłam uścisk. Brakowało mi tego. W piątek poszłam do niego po praktykach, bo miałam mu pomóc się uczyć. Przyszedł Marcin i zaczął opowiadać o Adzie, o tym, że wie jak to jest stracić pierwszą miłość. Mówił, że musimy do siebie wrócić, bo się kochamy i tak dalej. Popłakał się przy tym. I już nie mogłam. Zaczęliśmy się przytulać, potem całować. I poczułam ulgę i wielkie szczęście. Potem do końca dnia leżeliśmy na balkonie. Osrał mnie ptak, podobno na szczęście. I wróciłam późnym wieczorem. Wiedziałam, że to oznacza powrót. Czułam się fantastycznie, Karol w końcu się uśmiechał i wyglądał na szczęśliwego. I było fajnie przez te kilka dni. Aż do dzisiaj. Przez głupią kłótnię. O co? O sprawy materialne i o to, że jesteśmy materialistami. I nazwał mnie kurwą. Co było przeginką. Nigdy czegoś takiego nie zrobił. Wkurwiłam się, bo on ciągle mi mówi jak to się boi, że zacznę się kurwić albo się sprzedam. No kurwa, kto mówi takie rzeczy swojej dziewczynie? Fajne zdanie na mój temat, dzięki.
Od tamtej niedzieli bardzo dużo pisałam z Kacprem i wiedział, że zerwałam z Karolem. Od razu inne podejście. Wiedziałam, że tak będzie. Zaczęły się jakieś kurwa buziaczki, flirty, wiadomka. Jak to z nim. Oczywiście nie obeszło się bez fochów i wielkiego obrażania, ale standardowo jakoś wszystko wracało do normy. Trochę żałuję, bo się przed nim otworzyłam i byłam szczera max, a on jak miał ochotę to i tak mnie olewał. Zawsze wszystko odbywało się na jego zasadach. Chciał pisać - pisaliśmy. Nie chciał - nie pisaliśmy. Obrażał się i miał wyjebane, a ja tak nie potrafiłam. Jak wróciłam od Karola w piątek, to pięknie mu wszystko wyznałam, napisałam, że się zauroczyłam, ale nigdy nie będziemy razem, bo kocham Karola i takie tam duperele. Napisał: trudno. Ale wiedziałam, że ta wiadomość wszystko zmieni, odbierze mu nadzieję i już nigdy nie będzie ze mną rozmawiał jak wtedy. A ja chciałam pominąć całą tą chamskość i po prostu pogadać od czasu do czasu. Normalnie. Nie, nie da się tak. Już nie jest normalnie. Znów zaczął traktować mnie jak gówno.
A dziś miał być ten piękny dzień, na który czekałam ponad miesiąc. I co? I Żabę zawinęły psy jak po mnie jechał, więc nawet do mnie nie dotarł. Dostałam tylko krótki telefon od Izy, że po mnie nie przyjedzie. Nawet nie spytała jak wrócę do domu. A wróciłam na nogach. W długich spodniach, cała ugotowana. Dobrze, że miałam wygodne buty, ale i tak nie szło mi się dobrze. I gówno z przejażdżki. Nawet nie zobaczyłam tej hondy, nawet nie dotknęłam, nie wsiadłam. Nic nie wiem, bo Iza nawet się nie odezwała. Kazałam jej tylko przeprosić Dominika ode mnie, a ona odpisała, że na szczęście nic się nie stało. Co to ma znaczyć -nie wiem. Ale też kurwa ani przepraszam ani pocałuj mnie w dupę. Żadnego wyjaśnienia, nic.
No zajebisty dzień, podsumowując!